ci. Placyk przed nim miał służyć za salę jadalną. Usiedliśmy. Utworzono duże koło, pośrodku którego płonął ogień; na nim piekło się mięso. Obok, przy drugiem ognisku, milczące kobiety przygotowywały jarzyny na tak zwany deser.
Stary kiaja wymienił imiona wszystkich obecnych. Nie zadałem sobie trudu spamiętania ich. Potem opowiedział o przeżyciach mieszkańców. Były to smutne dzieje — współczułem im w najwyższym stopniu. Również Halef sięgał często do tego miejsca u pasa, na którem wisiał harap, i wołał:
— Gdybym tylko był przy tem, zakosztowałyby draby mojego kurbacza!
Mały mój hadżi znalazł sposobność, aby opowiedzieć o naszych przygodach. Naturalnie, skromne przeżycia urosły w jego ustach do miary niezrównanych czynów bohaterskich, więc słuchacze powinni nas byli uważać co najmniej za półbogów. Nie przeszkadzałem Halefowi, gdyż chciałem, by nabrali do nas zaufania. Postanowiłem bowiem uwolnić ich krewnych.
Rozpoczęła się wieczerza. Otrzymaliśmy barani ogon, najsmaczniejszy kąsek, jako oznakę szacunku. Podczas jedzenia zauważyłem, że we wsi szyitów poczęły migać światełka, przenoszące się z miejsca na miejsce. Spytałem o powód tego dziwnego zjawiska. Salib, stary kiaja, wyjaśnił:
— Obchodzą dzisiaj święto Fatymy, obroń-
Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.3.djvu/115
Ta strona została skorygowana.
115