dwudziestoma ludźmi? Nie podołają. Cofną się, lub wogóle nie powrócą, a pogorszą położenie jeńców. Wy obraliście lepszą drogę, Salibie. Módlcie się, módlcie, to jedno może pomóc nieszczęśliwym jeńcom.
Starzec pochylił siwowłosą głowę na znak zgody, lecz jeden z młodych mężczyzn odezwał się:
— Jakże pomożemy, trawiąc czas tutaj na modlitwie, nie niosąc żadnej pomocy pojmanym? Czy i po dziś dzień schodzą aniołowie z nieba, aby przynieść biednym ludziom pomoc, jak się to działo za czasów Abrahama i Tobjasza?
— Milcz! — nakazał stary. — Bóg zsyła aniołów w różnych postaciach. On jedynie pomóc nam może.
Była to prawdziwie wierząca dusza, chociaż należy przyznać, że religja tych ludzi nie zachowała czystej, dawnej formy. Zniekształciły ją zabobony sekciarzy i mahometan. — — —
Nawiązałem swoje kazanie do słów Saliba i spróbowałem oświecić ich prostacze dusze światłem wiary. Słuchano długo z przejęciem, póki nie ujrzano świateł, zapalających się po przeciwległej stronie rzeki. Wkrótce usłyszeliśmy dziwnie monotonny śpiew, przerywany od czasu do czasu przeraźliwemi krzykami.
— Teraz ciągną do meczetu — rzekł Salib. — Zaraz rozpocznie się modlitwa do Fatymy.
Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.3.djvu/119
Ta strona została skorygowana.
119