Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.3.djvu/16

Ta strona została skorygowana.

rzyła wspaniałe kanjony i wodospady, które podziwia się w Parku Narodowym.
Wznoszą się tutaj brzegi wulkaniczne, poszarpane i wydrążone, zmyte deszczami i ukształtowane tak, jak nie zdoła wymarzyć żadna wyobraźnia. Czasem, zdaje się, widać ruiny starego kasztelu. Widać puste wgłębienia okiennic, wieże wartownicze i mosty zwodzone. Nieco opodal wznoszą się wysmukłe minarety — zdaje się, że za chwilę stanie na górze muezzin i zwoła wiernych do modlitwy. Naprzeciw minaretów widnieje rzymski amfiteatr, w jakim ongi niewolnicy chrześcijańscy walczyli z dzikiemi bestjami. Obok zaś stoi chińska pagoda, a dalej nad rzeką piętrzy się wysoka na sto stóp postać zwierzęca, tak potężna, tak niezniszczalna, jakgdyby była wzniesiona, jako bóstwo przedpotowych ludów.
To wszystko jest tylko złudzeniem. Wulkaniczne wybuchy dostarczały materjału, który później ukształtowała woda. Kiedy człowiek patrzy na te utwory elementarnych sił przyrody, czuje się drobnym robaczkiem z prochu powstałym i rozstaje z dumą, która go dotychczas rozpierała.
Tam, gdzie rzeka zakreśla szeroki łuk na zachód, licznie występują gorące źródła i rozlewają wody w dosyć znaczną rzeczkę, wpadającą do Yellowstone-river. Zdawało się, że nie można już stąd pojechać wprost do brzegów tej rzeki, przeto pięciu białych skie-

16