Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.3.djvu/41

Ta strona została skorygowana.

mogli wykorzystać rączości swych rumaków, gdyż roślinność ponownie znikła i, zamiast miękkiej ziemi, rozciągał się wulkaniczny twardy grunt.
Niepodobna było znaleźć tropu. Old Shatterhand przypuścił, że Sioux-Ogallalla nie zboczyli z dotychczasowego kierunku, jechał więc wciąż przed siebie. Przekonał się wnet, że postąpił słusznie. Wyłoniły się przed nimi wyżyny kraterów, za któremi bez przerwy wrzały słynne gejzery. Flora znów odżywała, a nawet wznosił się las, przeważnie ciemne sosny.
Dotarli do wąskiego potoku, który wił się poprzez miękką trawę, wydeptaną przez wiele kopyt. Ślad ciągnął się wzdłuż potoku i łatwo było poznać, że Sioux-Ogallalla zaprowadzili rumaki do wodopoju. A zatem szczęśliwie odnaleziono ślady, które odtąd do samej wyżyny były tak dokładne, że wykluczały pomyłkę.
Wgórę jechało się pomiędzy drzewami, tak rzadko rozstawionemi, że nie nastręczały żadnych trudności. Jazda w lesie jest najbardziej niebezpieczna dla westmana. Za każdym drzewem mógł przykucnąć wróg, choćby go się nie spodziewać.
Jakże w danym wypadku mogli Ogallalla łatwo wpaść na domysł, że są ścigani! Zresztą, niewiadomo było, jakie zeznania zdołali wydusić z nieszczęsnych jeńców, przemocą czy podstępem. Zatem Old Shatterhand wysłał naprzód kilku

41