denną dziurę, z której wybuchają wytrysi pary tak wysoko, że ćmi się w oczach. Takie pęcherze powstają i pękają jużto w tem miejscu, jużto w innem. Wędrują. Biada śmiałkowi, który stanie na takiej ziemi! Dopiero co miał pod nogami twardy grunt, który naraz zaczyna się rozgrzewać i podnosić. Tylko ryzykowny rozpaczliwy skok, tylko momentalna najrychlejsza ucieczka może go jeszcze ocalić.
Ale, uniknąwszy jednego pęcherza, widzi przed sobą i dookoła siebie drugi, trzeci. Stoi bowiem na nader cienkiej skorupie, która, niczem wątła pajęczyna, zakrywa przeraźliwe głębie ziemi.
Biada także nieszczęsnemu, który wspomniany szlam zdala przyjmuje za twardy ląd! Wygląda przecież jak bagnisty grunt, po którym można chodzić. W rzeczy samej utrzymuje go jedynie ciśnienie wulkanicznej pary.
Wszędzie grunt zagłębia się pod nogami, ślady zaś wypełniają natychmiast zielonkawożółtą, cuchnącą, a piekielną cieczą.
Wszędzie gotuje się, kotłuje, wrze, gwiżdże, syczy, jęczy i szumi. W powietrzu pędzą olbrzymie strumienie wody i szlamu. Jeśli rzucisz kamień do takiego nagle powstałego i szybko znikającego otworu, to masz wrażenie, że obraziłeś duchy podziemne. Woda i szlam wpadają w straszliwe, naprawdę piekielne podniecenie. Wznoszą się, przelewają po brzegi, jakgdyby
Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.3.djvu/44
Ta strona została skorygowana.
44