lalla w pierwszej chwili zdrętwieli z przerażenia.
A już wpadł na nich, rycząc i wywijając maczugą, jak istny Herkules. Cofali się przed tem groźnem zjawiskiem. Przebił się przez gromadę i wpadł na wodza.
— Massa Marcin! Gdzie być dobry, miły massa Marcin? — zawołał. — Tu masser Bob, tu, tu! Zniszczyć wszystkich Sioux-Ogallalla! Zmiażdżyć wszystkich dużo Ogallalla!
— Hura! To Bob! — krzyknął Davy. — Zwycięstwo! Hura, hura!
Tymczasem rozległo się wielogłose wycie, okrzyk wojenny Indjan. Polegał na przeraźliwym ogłuszającym dźwięku — Iiiiiiiiiih! — przy jednoczesnem trelowaniu i uderzaniu się po wargach.
Ten dobrze znany a zapowiadający niebezpieczeństwo okrzyk obudził Ogallalla z odrętwienia. Niektórzy zerwali się z miejsca i skoczyli ku rzece, skąd rozległo się wycie. Ujrzeli Upsaroca i Szoszonów, pędzących jak wicher. Ogallalla potracili głowy. Nie zdołali nawet policzyć wrogów. Niepojęta śmierć obu wojowników, nagłe zjawienie się czarnego szatana, wywijającego maczugą, i teraz znów galop wrogich Indjan — to wszystko rzuciło panikę obłędną na Ogallalla.
— Uciekać, uciekać! Ratuj się, kto może! — ryczeli i rzucili się do rumaków.
Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.3.djvu/64
Ta strona została skorygowana.
64