Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.3.djvu/68

Ta strona została skorygowana.

drugiej stronie, pośród rozrzuconych olbrzymich głazów, ku dolinie.
Naraz rozległ się przed oddziałem straszliwy łoskot, jakgdyby nastąpił wybuch dynamitowy. Potem dobiegł niby huk armatni, następnie zagrzmiała nieprzerwana salwa, która zmieniła się w trzask, wrzask, syk, gwizd, świst, jakgdyby zapalono olbrzymie race.
Uff! — zawołał Mężny Bawół. — Cóżto?
— To jest K’un-tui-temba, Paszcza Piekła, — odpowiedział Winnetou. — Mój brat usłyszał głos Paszczy. Zaraz zacznie pluć.
Przejechał tylko kilka kroków, osadził rumaka i zwrócił się do swoich wojowników:
— Moi bracia mogą się zbliżyć. Tam na dole otworzyła się Paszcza Piekła.
Wskazał na otchłań, która się rozwarła.
Indjanie stali pod ścianą skalną, spadającą pionowo na kilkaset stóp. Na dole biegła dolina rzeki Kraterów. Wprost przed nimi, z drugiej strony, bił z ziemi na pięćdziesiąt stóp wysoki słup wodny o średnicy siedmiometrowej. Na górze słup ten tworzył guz kulisty, z którego strzelały ku niebu stustopowe potoki. Woda była gorąca, gdyż masa napół przejrzystego szlamu otaczała, gigantyczny nurt.
Za tem dziwem natury ściana brzegowa cofała się i tworzyła głęboką kotlinę, na której brzegu spoczywało zachodzące słońce. Promienie padały na słup wodny, który lśnił przepiękne-

68