Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.3.djvu/69

Ta strona została skorygowana.

mi kolorami. Gdyby widzowie przyglądali się z innej strony, zobaczyliby tysiączne wspaniałe tęcze.
Uff, uff! — zawołali prawie wszyscy Indjanie.
Wódz Szoszonów zwrócił się do Winnetou:
— Czemu brat mój nazywa tę miejscowość K’un-tui-temba, Paszczą Piekła? Czy nie powinna się raczej nazywać T’ab-tui-temba, Ustami Niebios? Oihtka-petay nigdy jeszcze nie widział nic równie wspaniałego!
— Mój brat nie powinien ufać pozorom. Złe często wydaje się pięknem, aliści człowiek mądry patrzy końca.
Oczy zachwyconych Indjan spoczywały jeszcze na wspaniałym obrazie, gdy naraz rozległ się grzmot i w jednej chwili zmieniło się widowisko. Słup wody runął. Przez kilka sekund panowała cisza; naraz usłyszano głuchy, grzmiący odgłos, poczem otwór począł zionąć bronzowożółtemi pierścieniami pary, które buchały coraz to szybciej z przeraźliwym świstem. Pojedyńcze pierścienie skupiły się w słup dymu. Teraz wytrysła ciemna masa szlamu, sięgając tak wysoko, jak poprzednio strumień, i rozsiewając straszliwy odór. Wraz ze szlamem strzeliły wgórę poszczególne głazy z głuchym wściekłym hukiem, jakgdyby ryczały drapieżniki z menażerji. Eksplozja nastąpiła w tempie urywanem. Podczas przerw

69