Zeskoczył z konia i, skory do czynu, chwycił za topór.
— Stój! — osadził go Winnetou. — Old Shatterhand zostawił pokonanym skalpy, a nawet sam pomagał wznieść grobowiec! Odważny wojownik nie walczy z kośćmi umarłych. Wielki Duch pragnie, aby umarli spoczywali w pokoju, a Winnetou ochroni grób. Howgh!
Zawrócił konia i, nie oglądając się, wrócił nad Paszczę.
Żaden przyjaciel nie przemówił dotąd w te słowa do Oihtka-petay, a jednak wódz nie ważył się przeciwstawić Winnetou. Mruknął tylko: — Ugh! — i pojechał za Apaczem. Zdecydowana postawa Winnetou nadała słowom jego wagę rozkazu.
Zapadał wieczór, kiedy Apacz zatrzymał konia i zsiadł. Zimne źródło biło ze skały i wpadało do rzeki. Pomijając źródło, miejsce nie nadawało się na obóz. Wodzem Apaczów musiały kierować szczególne, ukryte powody. Przytwierdził konie do kołka, podłożył derę pod głowę i wyciągnął się wpobliżu skały. Szoszoni poszli za jego przykładem.
Niektórzy siedzieli obok siebie i cicho gwarzyli. Wódz ich, zapomniawszy niedawnej urazy, położył się przy Winnetou. Ściemniło się zupełnie. Upłynęło wiele godzin. Zdawało się, że Apacz śpi smacznie, — lecz naraz zerwał się na równe nogi i rzekł do Oihtka-petay:
Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.3.djvu/74
Ta strona została skorygowana.
74