Strona:Karol May - Szut.djvu/102

Ta strona została skorygowana.
—   84   —

giej, zabrzmiał z niej znowu okrzyk. Był rzeczywiście okropny. Wewnątrz było prawie zupełnie ciemno.
— Czy jest tu kto? — zapytałem.
— O Allah, Allah! — odpowiedział głos, który poznałem natychmiast. — Szejtan, szejtan! O idzie! Chwyta mnie! Zabiera mnie do piekła!
— Toż to stary Mibarek! — szepnął mi Halef.
— Tak jest. Tamci są albo w pobliżu, aby urządzić zasadzką, albo udali się w dalszą drogę do węglarza, a tego tu zostawili. On ma gorączkę.
— Panie, nie idź tam! — rzekła kobieta. — Tam leży chory.
— Czemu zataiłaś to przedemną?
— Żeby mu nie przeszkadzano.
— Cóż mu dolega?
— Ma hawa ils far[1]. Nie wchodź tam! Zarazisz się i będziesz zgubiony!
— Cholera? Teraz? Tu w głębi lasu? Hm! W to nie wierzę.
— To prawda, panie!
— Któż on jest?
— Mój brat.
— Tak! To stary człowiek?
— Nie, jeszcze całkiem młody chłopiec.
— Kobieto, kłamiesz! Ja znam tego człowieka, który tu leży. Może być twoim bratem, gdyż oboje jesteście rodzeństwem czarta, ale młody on nie jest. To stary Mibarek, któremu chcę się dokładniej przypatrzyć. Czy masz lampę?
— Nie.
— A smolaki?
— Także nie.
— Słuchaj, zaraz mi przynieś smolaki i poświeć, a jeżeli nie wrócisz w przeciągu minuty, dostaniesz baty, że ci brudna skóra popęka!

Wziąłem harap do ręki i to poskutkowało.

  1. Cholera.