— Ponieważ ty jesteś jego wrogiem śmiertelnym.
— To jest także zmyślone. Oszczędzaliśmy go, chociaż on godził na nasze życie. Nie żywię bynajmniej zamiaru wyrządzić mu coś złego. Gotów jestem nawet dopomóc mu. Przynieście go do izby. Tam go łatwiej opatrzyć. Zbadam mu ranę. Ucieszę się, jeśli mu sprawię ulgę w cierpieniach. Nie odbieram życia nikomu, chyba w obronie własnego i to tylko w ostateczności.
— Czy rzetelnie go zbadasz i nie dasz mu lekarstwa, które go dobije?
— Nie dostanie wogóle żadnego lekarstwa. Należy mu tylko ranę prawidłowo opatrzyć. Wnieście go więc natychmiast. Czekam tutaj na ciebie, gdyż mam potem pomówić z tobą o koniu.
Teraz dopiero w świetle smolaków zobaczyłem, że trzyma w ręku paczkę. Poznałem ją natychmiast i zwróciłem uwagę Halefa, skinąwszy nań niepostrzeżenie.
Konakdżi, handlarz węglem i jego żona podnieśli Mibareka z ziemi i przenieśli go koło nas. Ranny był nieprzytomny, lecz czuł widocznie ból, bo krzyczał okropnie.
— Panie — rzekł Halef — a co będzie, jeśli Mibarek nie jest tutaj sam?
— Nie ulega wątpliwości, że reszta odjechała istotnie, zarządzę jednak wszelkie środki ostrożności.
— A co będziesz mówił o koniu z handlarzem węgli?
— Chcę odkupić od niego przynajmniej kawał.
— Do dyabła! Czy mamy jeść to mięso?
— Nie my, lecz ktoś inny.
— Kto?
— Nasz gość. Poznasz go dziś jeszcze prawdopodobnie.
Halef zamilkł.
— Poświećcieno tu i przypatrzcie się trupowi końskiemu — rzekłem do towarzyszy. — Zobaczycie, jaką siłę posiada niedźwiedź w zębach i łapach.
Potężny drapieżnik rozłupał koniowi czaszkę. Jama
Strona:Karol May - Szut.djvu/105
Ta strona została skorygowana.
— 87 —