— Nie, gdyż znam wasze męstwo.
— Więc prosimy cię, żebyś nas zabrał ze sobą.
— To niemożebne. Nie powinno nas być zbyt wielu. Odpędzilibyśmy niedźwiedzia, bo chytry, chociaż często mówią o nim przeciwnie. Zresztą powierzam wam bardzo ważny posterunek. Kto wie, czy nie nastręczy się wam sposobność okazania męstwa. Niedźwiedź może wam łatwo złożyć wizytę.
— Jakto?
— Będziecie pilnowali koni, które tutaj zamkniemy. Na dworze ich dzisiaj nie zostawimy, bo drapieżnikowi może się zachcieć świeżej koniny. Teraz idzie wiatr stąd tam, gdzie go będziemy oczekiwać. Jest obdarzony węchem dość na to delikatnym, aby zwietrzyć, że tu są konie. Gotów porzucić mięso nieżywe i spróbować, czy tu nie dostanie żywego. Musimy z Halefem być na to przygotowani, że wcale nam się nie pokaże i zwróci się tu do budy. W takim razie dałyby nam o tem znać wasze wystrzały.
— Dziękuję ci, etfendi. Widzę, że ufasz nam przecież. Będziemy wiernie stali na posterunku. Niech tylko przyjdzie, a powitamy go kulami.
— Ale nie tak, jak może myślicie. Będziecie tutaj wewnątrz przy koniach, a nie na dworze. Brak wam odpowiedniego doświadczenia i byłoby to zuchwałem wystawianiem na szwank waszego życia.
— Czy mamy się przeciwko takiemu zwierzęciu oszańcowywać deskami?
— Tak. My się także schowamy za skałą. Waszym strzelbom trudno zaufać i gdybyście nawet trafili niedźwiedzia, byłby to tylko przypadek, jeślibyście go zabili. Gdyby was zastał na dworze, musiałby to przynajmniej jeden z was życiem przypłacić.
— Ale co my mu zrobimy, gdy on będzie na dworze, a my tu? Przecież go nie zobaczymy?
— Tem lepiej go usłyszycie. Ta szopa jest bardzo słabo zbudowana, a wy nie macie pojęcia, jaki spryt niedźwiedź posiada. Wie całkiem dobrze, co to są drzwi
Strona:Karol May - Szut.djvu/109
Ta strona została skorygowana.
— 91 —