ich powystrzelać; ludzkość byłaby nam za to wdzięczna.
— Wiesz, jak ja się na to zapatruję. Ja także strzelałem. Mibarek umrze od moich obu kul. Z zasadzki nie zabiję ich. To byłby mord. Gdy na nas jednak napadną i zagrożą naszemu życiu, wówczas będziemy się bronili wszelkimi środkami.
Wróciliśmy do ogniska, dokoła którego zebrali się tymczasem wszyscy. Konakdżi wbił w ziemię dwa widlaste konary i zajęty był właśnie nadziewaniem kawałka koniny na trzeci, mający zastąpić rożen. Jeżeli sądził, że nas ugości tą koniną, to musiał się tego wyrzec. Szczęściem mieliśmy jeszcze z sobą pewien zapas żywności, który od biedy wystarczył na ten wieczór.
Handlarz, ujrzawszy nas jedzących, nabrał takiego apetytu, że nie czekał na pieczeń z koniny. Poszedł do domu, przyprowadził żonę i przyniósł podejrzaną paczkę. Odwinął szmatę, w której istotnie znajdowała się kiełbasa, tylko bez palca od rękawicy. Podzielił kiełbasę na dwa nierówne kawałki i dał żonie mniejszy, a sobie wziął większy. Zapytany przez kunakdżego, skąd ma kiełbasę, oświadczył, że przywiózł ją z jednej ze swych podróży. Oboje jedli z wielkiem zadowoleniem, ponieważ nie byli mahometanami. Halef przypatrywał im się uważnie. Byłby chętnie coś zauważył, ale nie mógł nic mówić przez wzgląd na samego siebie.
Z wnętrza domu dochodziły ustawicznie stękania i jęki Mibareka, pomieszane z okrzykami trwogi. Zdawało się, że ten człowiek jest na torturach. Jego sprzymierzeńcy nie dbali o to. Wezwałem kobietę, żeby znowu zaglądnęła do niego i podała mu wody, ale wzbraniała się uczynić zadość memu życzeniu, ponieważ pieczeń była właśnie gotowa. Wstałem więc sam, żeby to zrobić.
W chwili właśnie, gdy się podniosłem, wydał chory z siebie taki ryk, że mię zimny dreszcz przejął. Chciałem do niego pospieszyć, gdy on ukazał się w drzwiach i krzyknął:
Strona:Karol May - Szut.djvu/117
Ta strona została skorygowana.
— 97 —