Strona:Karol May - Szut.djvu/132

Ta strona została skorygowana.
—   112   —

— Tak, jest tęższy. Ciało, które leży tam za domem, to pewnie trup Mibareka. Prawdopodobnie nie żyje. Wypędził go ostatni napad gorączki. Ale dziwi mnie, że tak prędko umarł.
— Niedźwiedź stał nad nim. Może go zabił.
— Być może. Zaglądnijmy teraz do tamtych.
Weszliśmy do izby. Blask oświetlający ją pochodził z góry. Spojrzawszy tam, zobaczyłem konakdżego i oboje gospodarzy, siedzących na drągach. Trzymali w ręku płonące smolaki.
— Ty sam przychodzisz, panie? — spytał pierwszy z nich. — Gdzie niedźwiedź?
— Leży przed drzwiami.
— Allah, Allah!
Zleźli po belce, zaczerpnęli głęboko powietrza, a gospodarz powiedział:
— Widzisz, że nie byliśmy przed nim bezpieczni. Co za potwór! Był prawie taki jak wół.
— Mieliście przecież broń z sobą, czemu nie strzelaliście do niego?
— Albośmy tacy głupi? Bylibyśmy zwrócili tem jego uwagę na siebie, a on wydrapałby się do nas. Niedźwiedź wspina się lepiej, niż człowiek. Czy nie wiesz o tem?
— Wiem. Wy sami nie strzelaliście, ale mego hadżego zachęcaliście do tego.
— Naturalnie. On chciał zwierza trupem położyć; my nie podjęlibyśmy się czynu tak zuchwałego i — dodał z miną przebiegłą — jeżeliby on był zaatakował niedźwiedzia, zwierz byłby zapomniał o nas.
— To bardzo rozsądne, lecz tchórzliwe zarazem! Gdzie jest Mibarek?
— Na dworze. Porwała go gorączka i wybiegł. Gdyby on był drzwi nie otworzył, nie byłby niedźwiedź wszedł tutaj. Gdzie może być ten nieostrożny człowiek?
— Leży zabity na dworze. Rozniećmy znowu zgaszone ognisko!
Wyszli za nami, lecz nie mieli odwagi przystąpić