do zwierza. Chcieli wprzód rozniecić ogień, aby zobaczyć, czy niedźwiedź rzeczywiście nie żyje. Halef poszedł sprowadzić Oskę i Omara.
Ci dwaj nie mogli także znaleźć dość słów podziwu dla wielkości niedźwiedzia. Miśko miał ze dwa metry od nosa do nasady ogona i ważył pewnie ze cztery cetnary. Trzech mężczyzn zmęczyło się dobrze, zanim go przywlekli do ogniska.
Ja wziąłem tymczasem płonący konar i poszedłem do Mibareka, a Halef ze mną. Starzec nie umarł z ran, chociaż i one nie byłyby mu pozwoliły dłużej żyć. Głowę miał w kark głęboko wciśniętą, a piersi były wprost, żeby się tak wyrazić, jedną masą mięsa, krwi i pogruchotanych żeber. Niedźwiedź skręcił mu kark, a potem rozerwał piersi, ale odpędził go strzał Halefa.
Nie powiedziawszy ani słowa, wróciliśmy do ogniska. Tam oznajmił Halef, co widzieliśmy i opowiedział, jak niedźwiedź został zabity.
Wobec wielkości zwierzęcia nie łatwo uwierzyli nawet Osko i Omar, że odważyłem się zaatakować je nożem. U reszty wziął interes górę nad podziwem. Handlarz węgli obmacał niedźwiedzia i zapytał:
— Jest bardzo tłusty i będzie z niego dużo mięsa. Za skórę można także otrzymać znaczną kwotę. Effendi, do kogo ten zwierz należy?
— Do tego, który go trupem położył.
— Tak? Ja sączę inaczej.
— Jak?
— Że do mnie, bo na moim padł gruncie.
— Przypuszczam jednak, że te okolice należą do padyszacha. Jeżeli mi udowodnisz, że kupiłeś ten kraj od niego, to uwierzę, że jesteś właścicielem. Powtóre musisz mi dowieść, że masz prawo do wszystkiej zwierzyny, zabitej na twoim gruncie. Gdy niedźwiedź nadszedł, ukryłeś się przed nim, a w tem dowód, że go wcale nie chciałeś. Myśmy się jednak zabrali do niego, a zatem jest nasz.
Strona:Karol May - Szut.djvu/133
Ta strona została skorygowana.
— 113 —