się mięso zamarynować. To naczynie godne było swego właściciela. Kto wie, co się w niem już znajdowało! Nie myto go nigdy. Zabrawszy się do roboty, spytałem Junaka, co się stanie z Mibarekiem.
— Pochowamy go — odrzekł — i to koniecznie jeszcze tej nocy. Wy mnie w tem pomożecie.
— Kopać dołu nie będziemy. Nie posiadaliśmy jego przyjaźni w tym stopniu, żeby można od nas żądać tej pracy. Masz narzędzia?
— Jedną baltę i jeden kirek[1].
— W takim razie kopać mogą tylko dwie osoby. Tę pracę wykonasz ty z konakdżim przy pomocy swej żony. Wyszukaj odpowiednie miejsce. My będziemy na pogrzebie. Niechaj nienawiść poza grób nie sięga.
— Pochowamy go tam, gdzie niedźwiedź konia powalił. Nie chcę mieć grobu blizko domu.
Przyniósł wymienione narzędzia. Żona i konakdżi wzięli na siebie po dobrej wiązce drzewa i jednej głowni, by móc pracować przy świetle i poszli kopać dla zmarłego grób, którego on nam tak życzył.
Po obraniu niedźwiedzia ze skóry zatknęliśmy na konarze, który miał służyć za rożen, jedną z przednich łap. Była tak wielka i tłusta, że czterech nas mogło dostatecznie głód zaspokoić.
Przy pomocy towarzyszy zeskrobałem resztki mięsa ze skóry, poczem wysmarowałem ją mózgiem, tłuszczem niedźwiedzim i popiołem. Wreszcie złożyliśmy ją tak, że można ją było z łatwością przywiązać do siodła.
Gdyśmy się z tem uporali, zobaczyliśmy grabarzy, którzy nam oznajmili, że grób już gotów. Oni wzięli zwłoki, a my poszliśmy za nimi.
Stanąć nad grobem człowieka, to rzecz zawsze poważna. Czy się zostawało z nim w dobrych, czy złych stosunkach, niczem to wobec myśli, że on stoi teraz przed sędzią, którego wyrok i nas kiedyś dosięgnie. Znika nienawiść i zemsta tu milknie. Myśl cała zaprzątnięta
- ↑ Motykę i rydel.