Strona:Karol May - Szut.djvu/145

Ta strona została skorygowana.
—   125   —

stary Mibarek znalazł skon tak okropny. Jechaliśmy z początku wśród wzgórz łagodnych, za któremi jednak wznosiły się strome masy skał, ciemne jak groźni giganci. Po upływie godziny zdało nam się, że przemykamy się przez pirenejskie wąwozy.
Widok w dal był zasłonięty. Ciemny bór nas otoczył, bór, podobny do puszczy dziewiczej i to jakiej puszczy!
Jest kilka rodzajów puszczy. Nietknięty bór podzwrotnikowy, gęsta, pachnąca próchnem, puszcza litewska, wspaniałe, jasne, dziewicze lasy na zachodzie Ameryki, naturalne, a prostolinijne, jakby założone przez ogrodnika parki w Teksas, wszystkie one bardzo różnią się między sobą. Tego boru w Szar Daghu nie można było porównać z żadną ze wspomnianych odmian puszczy. Mimowoli przychodziły na myśl minione kultury, nad któremi teraz śmierć rozciągnęła leśne swe mroki.
W trzy godziny może zaczął teren opadać stromo. Mieliśmy przejechać poprzeczną dolinę, której drugi brzeg wznosił się prawie prostopadle.
Był to prawdziwy mur kamienny, ciągnący się nieprzerwanie na pozór od północy ku południowi. W szczelinach i wyskokach znalazły olbrzymie sosny i jodły dość miejsca dla swych korzeni, a w górze na krawędzi muru stał ciemny bór, jak czarna na piędź szeroka listwa.
Dno tej doliny porastała tak bujna trawa, że radziłem spocząć tu przynajmniej kwadrans, żeby konie mogły sobie użyć na tej zieleni.
Przewodnik zgodził się czemprędzej i zeskoczył z konia natychmiast, bo przez ten pobyt zwiększała się odległość, jakiej potrzebował handlarz węgli. Poczciwiec nie domyślił się, że raczej ze względu na Junaka, niż dla trawy się tu zatrzymałem.
Środkiem płynął potok dość duży. Nad jego brzegiem rosły tylko tu i ówdzie krzewy. Gdyśmy tylko wyjechali z pod drzew tej strony doliny i dostali się na jej szerokie dno, zauważyłem linię, ciągnącą się od miejsca, które byliśmy zajęli, prosto ku brzegowi potoku.