Strona:Karol May - Szut.djvu/147

Ta strona została skorygowana.
—   127   —

— A więc był to człowiek, lub zwierzę dwunożne, naprzykład ptak. Czy ten ptak był wielki, czy mały?
— Naturalnie, że wielki.
— Jakiż ptak największy mógł tu przechodzić?
— Tylko lejlek[1].
— Słusznie! Ale lejlek stąpa powoli i z rozwagą. Podnosi wysoko jedną nogę po drugiej i stawia kroki posuwiste. Poszczególne kroki dałyby się rozpoznać. Czy tutaj jest tak?
— Nie. Ten, kto tędy przechodził, nie robił śladów, lecz ciągnął nogi w jednej linii przez trawę.
— Całkiem słusznie. Poszczególne odciski nóg, nie tworzą śladów, lecz nieprzerwaną linię podwójną. Nogi bocianie mają grubość palca najwyżej, te linie zaś są szersze od piędzi. Czy może być, żeby tędy przeszedł bocian, największy z tutejszych ptaków?
— Nie, to był człowiek z pewnością.
— A teraz dalej! Sam twierdzisz, że nie widziałeś odcisków stopy. Im starszy trop, tem suchsza jest trawa zdeptana. Tu tymczasem ani jedno źdźbło nie zwiędło dotychczas. O czem można z tego wnosić?
— Że trop jeszcze bardzo świeży.
— Zapewne. Byłyby więc bezwarunkowo widoczne odciski stóp. Czemu tak nie jest?
— Tego, niestety nie potrafię powiedzieć.
— Pochodzi to częścią z szybkości, z jaką szedł ten człowiek, a częścią jest skutkiem miękkości nogi. Śpieszył się i stąpał więcej palcami, niż piętą. Obuwie ma twarde podeszwy, a te pozostawiają ostre odciski. Ponieważ tu tego nie widzimy, przeto był człowiek bosy. Czy to uznajesz?
— Nie zaprzeczam ci, skoro to tak tłómaczysz.

— Tak, ja mam słuszność. Któż mógł być tym śpieszącym się bosym człowiekiem? Konakdżi, czy ten las zamieszkany?

  1. Bocian.