Strona:Karol May - Szut.djvu/148

Ta strona została skorygowana.
—   128   —

— Nie, tu nikt nie mieszka — odrzekł zapytany.
— Wobec tego zdaje mi się, że Junak zwrócił się w całkiem fałszywym kierunku. Przez pomyłkę niewątpliwie udał się nie do Głogowika, lecz do Szejtan Kajaji.
— Panie, co ci na myśl przychodzi? Taka pomyłka nie jest u niego możliwa.
— W takim razie uczynił to rozmyślnie. Po drodze przypomniał sobie, że nigdzie indziej soli nie znajdzie.
— Napewno nie! Gdybyście byli nie spali, bylibyście widzieli, jak odchodził.
— Hadżi Halef Omar powiedział mi, że w nocy wyszedł z domu jakiś człowiek i zniknął za nim. Jaki obrał kierunek, tego Halef nie mógł rozróżnić.
— To był Junak zapewne, bo wyszedł jeszcze, kiedy było ciemno, aby potem późno nie wracać.
— Zabłądził widocznie w ciemności i poszedł w prawo, zamiast na lewo, może nawet z rozmysłem, a ponieważ ślady świadczą, że się bardzo spieszył, to chciał chyba jak najrychlej donieść węglarzowi o naszem przybyciu.
— Wpadasz na szczególne pomysły, elfendi — rzekł konakdżi, wysoce zakłopotany. — Co to obchodzi Junaka, że my chcemy spocząć u węglarza?
— Zaiste, ja tego także nie pojmuję.
— Więc sam przyznasz, że to nie był on.
— Twierdzę przeciwnie. Nawet ci to udowodnię.
— Wątpię bardzo. Czy na podstawie śladów?
— Tak.
— One mogą ci, jak się przekonałem ku swemu zdumieniu, powiedzieć, że człowiek tędy przechodził, ale nie, kim był ten człowiek.
— Powiedzą mi zaraz nawet wyraźnie. Wstań i chodź ze mną.
Poszedłem na brzeg potoku, a reszta za mną. Gdzie ów człowiek wstępował do wody, tam macał powoli i ostrożnie nogami. Grunt rzeki był miękki przy brzegu; nie było piasku, ani kamieni. Tem lepiej widniały ślady stóp w czystej, na półtorej stopy głębokiej, wodzie.