Strona:Karol May - Szut.djvu/151

Ta strona została skorygowana.
—   129   —

Przypatrz się konakdżi! — rzekłem. — Czy spostrzegasz w wodzie wyraźne ślady?
— Tak, effendi. Przyznaję również, że dobrze się domyślałeś: ten człowiek był bosy.
— Porównaj oba ślady ze sobą. Czyż nie widzisz różnicy?
— Nie.
— No, szczęściem odcisnęły się palce dość ostro. Porównaj jeszcze raz! Policz!
Pochylił się, nie żeby liczyć, lecz by nie pokazać oblicza. Był w wielkim kłopocie.
— Co widzę! — zawołał hadżi. — Ten człowiek miał tylko cztery palce u lewej nogi! Zihdi, to nie był nikt inny, tylko Junak.
Przewodnik opanował już zakłopotanie, podniósł się i powiedział:
— Czyż ktoś inny nie mógł także palca utracić?
— Zapewne — odparłem — ale trzebaby to nazwać bardzo osobliwym przypadkiem. Jaki zamiar ma Junak w tem, żeby nas zwodzić?
— Ależ to wcale nie był on!
— Spodziewam się tego ze względu na niego. Jeżeli jaki podstęp planuje, to dostanie zamiast soli saletry, zmieszanej może z siarką i węglem. Wiesz, co to znaczy?
— Tak, ale teraz jeszcze cię nie rozumiem. Z tych trzech składników robi się barut[1]. Czy o tem myślisz?
— Tak. Odgadłeś. Jeżeli się przy tem znajdzie kawałek ołowiu, to ten, kto się chce dostać do Czartowej Skały, zajść może łatwo do piekła. Czy tu głęboko?
— Nie. Konie nie będą płynąć. Można przejść z podwiniętemi spodniami. Czy wyruszymy już w dalszą drogę?

— Tak. Minął już przeszło kwadrans. Dokąd prowadzi droga po drugiej stronie wody?

  1. Proch strzelniczy.