— Czy widzisz tę ciemną, prostopadłą kresę na skalnej ścianie?
— Tak.
— To jest otwór wązkiego parowu. Nazywają go Czarcim Wąwozem, gdyż łączy się z Czartową Skałą. My tam wjedziemy.
— A kiedy dotrzemy do Skały?
— W przeszło pół godziny. Zdumienie cię ogarnie na widok tych mas skalistych po obu stronach parowu. W tej wązkiej szczelinie wydaje się człowiek sobie małym robakiem między niebotycznymi murami.
— A innej drogi niema na zachód?
— Nie, tylko ta jedna
— Więc musimy się jej trzymać. Przedtem jednak spróbuję odnaleźć ślady tych, za którymi zdążamy. Na trawie już znikły, bo się podniosła od wczoraj, ale w płytkiej wodzie będzie je można jeszcze rozpoznać.
Domysł ten nie zawiódł mnie. Nieco powyżej weszło było w wodę pięć koni. Dalsze poszukiwania nie miały celu, więc przebrnęliśmy przez rzekę i zwróciliśmy się ku szczelinie.
Była na tyle szeroka, że dwaj jeźdźcy mogli się zmieścić obok siebie. Potem rozstępowały się skalne ściany.
Przedstawiały się one jako strasznie zwarta masa skalista, jako olbrzymi, na kilkaset stóp wysoki, sześcian plutonicznego kamienia, w którym jakieś podziemne moce wyrwały tę szczelinę. Zdawało się, że w górze ściany zbliżają się do siebie górnemi krawędziami. Ani z lewej, ani z prawej strony nie można było wydostać się na nie. Były nagie, tylko tu i ówdzie znalazło drzewko małe warunki dla swej egzystencyi.
— Czy wierzysz więc teraz, że to szatan pięścią tę szczelinę wywalił? — spytał przewodnik.
— Tak, to jest droga piekielna. Człowiek kurczy się jak mały owad, nad którym się ptak głodny unosi. Prędzej naprzód!
Konakdżi jechał dotąd między nami. Teraz starał
Strona:Karol May - Szut.djvu/152
Ta strona została skorygowana.
— 130 —