Strona:Karol May - Szut.djvu/153

Ta strona została skorygowana.
—   131   —

się naprzód wysforować. W tym celu przecisnął się obok Halefa i Oski, jadących nieco przed nami.
Domyśliłem się z tego, że zbliżaliśmy się do miejsca, niebezpiecznego dla nas. Chciał znaleźć się na przedzie, aby na koniu wykonać zamierzony manewr.
W tem ujrzeliśmy płynący naprzeciw nas jasny strumyczek, płytki i wązki. Przewijał się tuż przy drodze i niknął w dziurze pod skałą. Równocześnie rozsuwały się ściany. Po lewej stronie cofnęła się skała o znaczny stopień, porosły krzakami i drzewami, ale wejść na nią nie było można. Ten stopień miał z pięćdziesiąt stóp wysokości, a handlarz węgli powiedział, że trzeba się wspinać przez wodę pięćdziesiąt do sześćdziesięciu kroków. A więc miał niezawodnie na myśli tę górę.
Wyjeżdżając, pouczyłem towarzyszy jeszcze podczas siodłania koni, jak się powinni zachować. Oni także poznali po ukształtowaniu terenu, że znajdujemy się blizko opisanego miejsca. Spojrzeli ku mnie skrycie, jakby pytająco, a ja skinąłem głową.
Mały górski strumyczek płynął cicho naprzeciw nas, wnet jednak doszedł nas plusk głośniejszy. Dotarliśmy do miejsca, gdzie spływał z góry. Wyżłobił w żyle miększego kamienia rowek, którym spadał ze stopnia na stopień.
To było miejsce właściwe. Wymyty i spłukany drobny gruz kamienny nagromadził się po obu stronach i nabrał z czasem zdolności wyżywienia roślin. Znajdowały się tu więc zioła i krzewy, lubiące wodę, oraz paprocie, wogóle w tych stronach częste. Na wysokości dwu jeźdźców mniej więcej wyrwany był z ziemi krzew paproci. Osadziłem konia i spojrzałem w górę.
— Jedźcież! — zawołał konakdżi, ponieważ towarzysze zatrzymali się także.
— Zaczekaj chwilę! — rzekłem. — Wróć się! Chciałbym ci coś niespodzianego pokazać.
Zbliżył się.
— Musisz zsiąść — zażądałem, zeskakując.
— Na co?