— Wspinam się bardzo dobrze, a hadżi będzie mi towarzyszył. Spodziewam się szczęśliwie to przebyć. O wiele gorzej byłoby jechać dalej.
— Dlaczego?
— Domyślam się, że tam są ludzie z czekanami i procami. To niebezpieczne.
— Allah! — zawołał z trwogą.
— A tu przed nami skręca droga i...
— Skądże wiesz o tem? Tego jeszcze nie widać.
— Przypuszczam. Takie miejsce niebezpieczne dla każdego, jadącego dołem, gdy na górze ktoś się zaczai. Dlatego wyjdę i rozglądnę się.
Zrobił się popielaty i jąkał niemal:
— Nie mogę rzeczywiście pojąć twoich myśli!
— To nie tak trudne. Ażebyś zaś nie wypłatał mi jakiego figla, to proszę cię, mów odtąd pocichu.
— Panie! — żachnął się, nadając swojej trwodze pozory gniewu.
— Nie trudź się! Nie boimy się ciebie, gdyż nie masz już broni przy sobie.
Szybkim chwytem wyrwałem mu z za pasa nóż i pistolet. Strzelba wisiała przy siodle. Równocześnie pochwycili go Osko i Omar z tyłu tak mocno, że nie mógł się poruszyć. Chciał krzyknąć, ale ja w tej chwili przyłożyłem mu do piersi jego własny nóż i zagroziłem:
— Powiedz głośniej jeszcze słowo, a przebiję cię! Nic ci się natomiast nie stanie, jeżeli się cicho zachowasz. Wiesz, że ci nie dowierzam. Jeżeli poddasz się teraz naszej woli, zniknie może nasza nieufność. Zwiążemy ciebie, a Osko i Omar będą przy tobie na straży, dopóki ja z Halefem nie wrócę. Potem się pokaże, co będzie z tobą. Gdybyś krzyknął, zakłuję cię, jeśli zaś będziesz posłuszny, odzyskasz może broń swą napowrót i będziesz nam przewodnikiem jak dotychczas.
Próbował sprzeciwiać się, lecz w tej chwili przytknął mu Osko ostrze noża po piersi. To skłoniło go do milczenia. Związano go i musiał usiąść.
Strona:Karol May - Szut.djvu/155
Ta strona została skorygowana.
— 133 —