Strona:Karol May - Szut.djvu/156

Ta strona została skorygowana.
—   134   —

— Wiecie, co macie czynić — rzekłem do pozostających. — Uważajcie, żeby konie zachowały się spokojnie. Droga jest tak wązka, że możecie doskonale jej bronić, Nikt nie śmie przejść wbrew waszej woli. Gdyby się stało coś nieprzewidzianego, przybiegniemy na pierwszy wasz wystrzał. A skoro wy posłyszycie nasze strzały, to zostaniecie spokojnie na dole. O nas niema obawy!
Konakdżi rzucił mi wściekłe spojrzenie. Gotowałem się do wyjścia na górę, a Halef za mną.
Droga była trochę męcząca, lecz wcale nie przedstawiała się niebezpiecznie. Strumyk był płytki, a wypłukane przezeń stopnie miały tak małą wysokość i tak szybko następowały po sobie, że wchodziło się jak po trochę ślizkich schodach.
Junak się nie mylił. Przebyliśmy pięćdziesiąt do sześćdziesięciu kroków, zanim dostaliśmy się na górę. Próg skalny, na którym znaleźliśmy się, posiadał tu szerokość ponad stu kroków. Powierzchnia była zwietrzała i dźwigała na sobie nagromadzony z czasem humus znacznej głębokości. Rosły na nim drzewa liściaste i szpilkowe, a między niemi wszelkiego rodzaju krzewy. Dzięki temu skradaliśmy się niepostrzeżenie naprzód.
— Co teraz? — szepnął Halef.
— Będziemy się prosto posuwali dalej. Junak wspominał, że tu trzeba iść ze sto pięćdziesiąt kroków, aby się dostać do zakrętu. Tam się oni ukryli na pewno. Ale tu już zastosujemy wszelkie środki ostrożności! Trzymaj się ciągle za mną!
— Może który z nich usadowił się tu z przodu aby patrzeć, czy się zbliżamy.
— W takim razie siedziałby z przodu na krawędzi skały. Idąc dalej na lewo, a więc z tyłu, nie możemy być dostrzeżeni, ani usłyszeni przez niego. Gdyby jednak który zetknął się z nami, zrobimy go nieszkodliwym rękami, starając się uniknąć wszelkiego hałasu. Wziąłem w tym celu kilka rzemieni.
— Wiesz, że i ja noszę zawsze kilka przy sobie. Często ich nagle potrzeba.