Strona:Karol May - Szut.djvu/16

Ta strona została skorygowana.
—   4   —

potem znowu. Wiemy, dokąd zdążają i pośpieszymy także tam. A zatem naprzód, jak dotąd!
Chciałem już ruszyć z miejsca, kiedy Izrad zauważył:
— Przecież kto wie, czy nie byłoby dobrze pójść za nimi, effandi. Tam na prawo leży szeroki szmat ziemi, stąd dla nas niewidoczny, a na nim mały kojlustan[1], do którego zajechali zapewne ci ludzie.
— Czego się tam dowiemy? Z pewnością nie zabawili tam długo, poprosili tylko o łyk wody i kawałek chleba. Trudno przypuścić, żeby się zbytnio zwierzali przed mieszkającymi tam ludźmi. Jedźmy dalej!
Wkrótce jednak zmieniłem swoje zdanie. Ślady ukazały się znów z prawej strony, a pierwszy rzut oka przekonał mię, że były świeże. Zsiadłem znowu, aby je zbadać uważnie. Powstały zaledwie przed dwiema godzinami. Jeźdźcy spędzili więc w zagrodzie około pięciu godzin. Musiałem się dowiedzieć o przyczynie tego. Dawszy koniom ostrogi, skręciliśmy na prawo do owego domu.
Znajdował się niedaleko. Dostaliśmy się wnet na miejsce, gdzie płaszczyzna jęła opadać ku dolinie, którą potok przepływał. Było tu bujne pastwisko i piękna rola. Mimo to dom wyglądał ubogo. Wspomniana droga prowadziła do niego.
Przed drzwiami ujrzeliśmy mężczyznę, który na nasz widok zniknął w domu i drzwi zamknął za sobą.
— Effendi, zdaje się, że ten człowiek nie chce o nas nic wiedzieć — rzekł Osko.
— Już on pozwoli ze sobą pomówić. Spłoszył się prawdopodobnie dlatego, że nasi dobrzy przyjaciele źle się z nim obeszli, jakto jest ich zwyczajem. Czy znasz go może, Izradzie?

— Widziałem go, ale nie wiem, jak się nazywa. — odrzekł zapytany. — Wątpię też, czy on mnie zna, bo nie byłem jeszcze nigdy u niego.

  1. Zagroda chłopska.