wydawszy głosu z siebie. W tej chwili stanął już przy mnie Halef.
— Czy także wiązać? — zapytał.
— Tak, ale jeszcze nie teraz. Pomóż mi, bo ciężki!
Zanieśliśmy olbrzyma w pobliże krawca i przywiązaliśmy go do drzewa tak samo jak tamtego. Usta miał niedomknięte. Podważyłem mu je najpierw klingą noża, a potem rękojeścią. Silny był, więc potrzeba było więzów podwójnych, wskutek czego zużyliśmy wszystkie rzemienie. Lasso zatrzymałem na wypadek, gdyby nam jeszcze jeden wpadł w ręce, któregoby należało związać, by nam nie uszedł. Pistolety i nóż, znalezione za pasem Bybara, złożyliśmy razem z bronią Suefa.
— Jeszcze trzech pozostało — rzekł Halef — drugi Aladży, Manach el Barsza i Barud el Amazat.
— Nie zapominaj o węglarzu, który także jest tu na górze.
— Nie liczę tego łajdaka. Czem są ci czterej wobec nas dwu? Czy nie pójdziemy do nich otwarcie i nie zabierzemy im broni?
— To byłoby zbyt śmiałem.
— A po co weszliśmy tutaj?
— Nie powziąłem przytem ściśle określonego planu. Chciałem ich podejść, a co potem, to się miało dopiero pokazać.
— I pokazało się. Dwaj są już rozbrojeni i skrępowani, a z tamtych kpimy sobie.
— Ja natomiast wcale nie. Gdybyśmy mieli w ręku brata Aladżego, wtedy moglibyśmy się z tamtymi trzema prędko załatwić.
— Hm! A gdyby nadszedł?
— Byłby to przypadek.
— Albo, zihdi... mam myśl. Czy nie dałoby się go tu zwabić?
— W jaki sposób?
— Czy nie mógłby go Bybar zawołać?
— To niezła myśl. Rozmawiałem z Aladżymi przez kilka godzin i znam ich głosy. Bybar ma
Strona:Karol May - Szut.djvu/160
Ta strona została skorygowana.
— 138 —