Strona:Karol May - Szut.djvu/164

Ta strona została skorygowana.
—   142   —

szarpią w kawałki. Barud weźmie na siebie Czarnogórca Oskę, a mnie musi wpaść w rękę ta mała jadowita żaba, ten hadżi. On taki skory do bata, więc dowie się, co to są baty. Nie śmie go tknąć nóż, ani kula; zdechnie pod batem. Dlatego nie powinien żaden z nich zginąć odrazu. Aladży nie mierzą w głowę, a ja także ogłuszę tylko hadżego. Nie dam sobie zabrać rozkoszy zadania mu śmiertelnego ciosu. Czemu ich niema tak długo? Tracę już cierpliwość!
Posłuchałbym był chętnie dłużej; spodziewałem się, że wspomną o Karanirwan-chan. Lecz Halef nie mógł wytrzymać. Rozgniewała go wielka tęsknota Manacha el Barsza do oćwiczenia go na śmierć. Wystąpił nagle tuż przed nich i zawołał:
— No, masz mnie tutaj, skoro się nie możesz doczekać!
Przestrach, wywołany jego ukazaniem się, był ogromny. Junak krzyknął i wyciągnął przed siebie ręce, jakby się bronił przed widmem. Barud el Amazat zerwał się z ziemi i wytrzeszczył na hadżego oczy, jak nieprzytomny. Manach el Barsza podskoczył także, jakby pchnięty sprężyną, ale oprzytomniał prędzej od innych. Twarz wykrzywiła mu się z wściekłości.
— Psie! — ryknął. — Jesteś tutaj? Ale tym razem wam się nie uda! Jesteś teraz mój!
Chciał wyrwać pistolet z za pasa, ale jakaś wystająca śruba, czy też cyngiel zaczepił się o materye. Nie dobył broni tak szybko, jak sobie życzył. W tem Halef zmierzył do niego i krzyknął:
— Precz z ręką od pasa, bo cię zastrzelę!
— Zastrzelisz jednego z nas! — odparł Barud el Amazat. — Ale tylko jednego! Drugi potem w ciebie uderzy! Dobył noża. Na to wystąpiłem ja, powoli, nie mówiąc słowa, ze sztućcem, wymierzonym w Baruda el Amazat.
— Effendi! On także tu! — zawołał.
Opuścił rękę z nożem i wykonał skok wstecz ze strachu. Przytem tak silnie trącił Manacha el Barsza,