— Nie sądź, że plan zabicia was wyszedł odemnie. Ci ludzie powzięli go już dawno.
— To wiem oczywiście. Ale ty z pospolitej żądzy zysku postanowiłeś w tem wziąć udział. Temu wcale nie możesz zaprzeczyć.
— Może konakdżi przedstawił mnie w gorszem świetle przed tobą, niż to jest w rzeczywistości?
— Nie zwykłem się w moich sądach kierować opinią drugich. Mam własne oczy i uszy. One to powiadają mi, że nie jesteś wprawdzie sprawcą wymierzonego przeciwko nam planu wymordowania, ale członkiem tego zacnego towarzystwa. Zresztą brak mi czasu na to, żebym się zajmował tobą. Połóż swój nóż na ziemi! Hadżi cię zwiąże.
— O, nie, nie! — krzyknął trwożliwie. — Wyświadczę ci, jaką chcesz, przysługę, tylko nie wieszaj mnie!
— Nie wiem, jaką mógłbyś mi wyświadczyć przysługę. Na nic mi się to nie przyda, że ci daruję życie! Zimny ton, z jakim wypowiedziałem te słowa, wzmógł jego trwogę, a gdy Halef wyciągnął mu nóż z za podartego pasa, zawołał:
— Ja mogę wam się przydać effendi, mogę!
— Jakto?
— Wyjawię wam wszystko, co sam słyszałem.
— To niepotrzebne, bo jestem już powiadomiony o wszystkiem. Załatwię się z wami krótko. Obydwaj Aladży i Suef są już także w naszym ręku. Nie widzę powodu, dla którego miałbym postępować pobłażliwie właśnie względem ciebie. Wyraziłeś nawet życzenie, żeby nas wszystkich pożarł niedźwiedź.
— Jaki to człowiek ten konakdżi! Zdradził wszystko, każde słowo! Bez jego pomocy nie byłbyś znalazł drogi do tej kryjówki i nie byłbyś mógł nas podejść. Mimo to może ci się przydać moja rada.
— Jaka rada?
— Spojrzał znowu na ziemię w zamyśleniu. W rysach jego malowała się walka strachu z przebiegłością. Gdyby się pozwolił użyć do moich celów istotnie, mu-
Strona:Karol May - Szut.djvu/168
Ta strona została skorygowana.
— 146 —