Przybywszy przed drzwi, zastaliśmy je zamknięte. Zapukaliśmy, ale nie dostaliśmy odpowiedzi. Pojechałem ku tylnej stronie domu i znalazłem tam drugie drzwi, ale także zamknięte.
Gdy zaczęliśmy mocniej pukać i głośno wołać, otworzyła się jedna z zamkniętych także okiennic, a w niej ukazała się lufa strzelby. Jakiś głos odezwał się przytem groźnie:
— Zabierajcie się, rabusie! Jeśli nie przestaniecie hałasować, to wystrzelę!
— Powoli, powoli, mój kochany! — odrzekłem, przystąpiwszy tak blizko do okiennicy, że mogłem strzelbę ręką pochwycić. — My nie rabusie, nie przychodzimy w nieprzyjaznych zamiarach.
— Tamci mówili to samo. Nie otwieram już drzwi nieznajomym.
— A może znasz tego tutaj? — odparłem, skinąwszy na Izrada. Na widok młodzieńca cofnął chłop strzelbę i powiedział:
— Toż to budowniczy, syn owczarza z Treska-Konak.
— Tak, to ja — potwierdził Izrad. — Czy uważasz mnie za rabusia?
— Nie, tyś człowiek uczciwy.
— Ludzie, których prowadzę, tak samo są uczciwi. Oni ścigają złoczyńców, którzy byli u ciebie, by ich ukarać i chcą od ciebie usłyszeć, czego szukali tu ci rabusie.
— Wierzę ci i drzwi otworzę.
Gdy wyszedł do nas, zrozumiałem, że jako mały, słabowity, o trwożnem wejrzeniu, nie mógł zaimponować takim jak Aladży. Nie ufał nam widocznie bez zastrzeżeń, gdyż trzymał strzelbę wciąż jeszcze i zawołał do wnętrza domu:
— Matko, chodź tu i przypatrz im się!
Wyszła kobieta, skurczona ze starości i wsparta na kuli i jęła nam się przyglądać. Zauważyłem u jej pasa różaniec i rzekłem:
Strona:Karol May - Szut.djvu/17
Ta strona została skorygowana.
— 5 —