— Całkiem tak samo, jak ty; wylazł tu przodem. Weź Baruda el Amazat i ponieś go. Junak może sam pójść za nami, bo mu nóg nie spętano. Naprzód!
Ci hultaje musieli nam towarzyszyć do Bybara i Suefa. Spojrzenia, jakie zamienili ze sobą, były więcej aniżeli wymowne. Słowa nikt nie wymówił.
Osko przyniósł kilka rzemieni. Oprócz tego zdjęliśmy z Baruda kaftan, pocięliśmy go w pasy, skręciliśmy je na kształt powrozów i związaliśmy nimi Baruda i Junaka. Następnie udaliśmy się do Sandara, który, jak się zdawało, oczy właśnie otworzył. Parskał jak dzikie zwierzę i ruchami węża usiłował uwolnić się od więzów.
— Spokojnie, mój kochaneczku! — śmiał się Halef. — Kogo raz dostaniemy w ręce, tego trzymamy już mocno.
Tego Aladżego zaniesiono także tam, gdzie znajdowała się reszta. Drzewa stały blizko siebie, a więźniów tak do pni przymocowano, że uciec nie mogli w żaden sposób. Na konakdżego, który był aż dotąd bez więzów, aby mógł tamtych przenieść, przyszła kolej na końcu.
Wyjęliśmy im z ust kneble, by mogli mówić, ale oni woleli zachować milczenie. Halef stanął już był jak mówca, ale przerwałem mu poleceniem, żeby przyniósł wszystką broń pojmanych.
Gdy położono ją razem obok siebie, utworzyła wcale ładny arsenał.
— Tą bronią miano nas zabić; teraz przechodzi ona na naszą własność jako nasz prawowity łup — rzekłem. — Możemy z nią uczynić, co nam się podoba. Zniszczymy więc ją. Porozbijajcie kolby i głownie strzelb i pistoletów, a lufy powyginajcie czekanami!
Nikt nie okazał do tego większej gotowości od Halefa. Połamano także noże, a ja rozbiłem potem moim hajduczym toporem czekany Aladżych. Z wyrazem w twarzy, nie dającym się określić, przypatrywali się dotychczasowi właściciele broni temu dziełu zniszczenia. Ale milczeli i teraz, tylko Junak zawołał, ujrzawszy, że zgruchotano także jego strzelbę:
Strona:Karol May - Szut.djvu/173
Ta strona została skorygowana.
— 151 —