Strona:Karol May - Szut.djvu/175

Ta strona została skorygowana.
—   153   —

jeżeli nam się spodoba, zapalimy zdala tak, że tego nie spostrzeżecie. Członki wasze rozlecą się wówczas na cztery wiatry, a nikt się tem tak nie uraduje, jak sławny hadżi Halef Omar, ben hadżi Abul Abbas Ibn hadżi Dawud al Gossarah!
Ulżywszy sobie w ten sposób, wrócił i zapytał.
— Prawda, że to było dobre, effendi? Jaką trwogę będą ci łotrowie musieli przeżyć, wiedząc, że siedzą na minie prochu, która huknąć może każdej chwili.
— Ten środek udręczenia tych ludzi nie szczególnie ci się udał. Czy uwierzą, czy nie uwierzą w prawdę słów twoich, w każdym razie niepewność, w jakiej zostaną, będzie dla nich karą dostateczną.
— Jestem pewien, że uwierzą.
— Chcąc ich zabić, moglibyśmy to uczynić taniej, nie marnując takiej ilości prochu, rzadkiego w tych stronach. Żałuję ich, jeśli uwierzą, że nosimy przy sobie aż pięć funtów prochu.
Zeszliśmy do Omara, czuwającego przy wierzchowcach. Tam zdjąłem z konia konakdżego siodło i rząd, rzuciłem jedno i drugie na ziemię i popędziłem zwierzę w kierunku, skąd przybyliśmy tutaj. Nie widziałem potrzeby zabierać tego konia w dalszą drogę. Musiałem pozostawić go samemu sobie, wiec dobrze zrobiłem, zdejmując z niego uprząż. W ten sposób zapobiegłem temu, żeby nie zaczepił się w lesie cuglami lub strzemionami i nie zginął marnie.
Dosiedliśmy koni i znaleźliśmy się niebawem na miejscu, gdzie leżał Manach el Barsza. Roztrzaskane jego ciało przedstawiało widok okropny. Nie zsiadaliśmy z koni, ponieważ bezcelowem byłoby przypatrywanie się trupowi. Konie z trudem dały się nakłonić do przejścia nad nim.
— To straszny sąd — rzekł Halef, odwracając oblicze. — Ręka Allaha dosięga bezbożników, jednego prędzej, drugiego później, a oni jednak nie śpieszą się z poprawą. Precz z tego strasznego miejsca!