Popędził konia, a my pojechaliśmy za nim w milczeniu. Cóż mogliśmy powiedzieć innego?
Ściany parowu podnosiły się coraz wyżej i tak się do siebie zbliżały, jak przedtem. Było w tem coś niezmiernie przygniatającego. Te masy kamienne nazywały się słusznie Czartową Skałą.
Gdy ujechaliśmy z kwadrans drogi, otworzył się parów na szeroką, okrągłą dolinę, na której widok wstrzymałem mimowolnie karego. Miała ona kształt głębokiej misy z dnem o średnicy godziny drogi. Ale jakże wyglądało w tej misie!
Brzegi skaliste wznosiły się dość stromo. Tam, gdzie roślinność znalazła dla się dość gruntu, stały kilkusetletnie drzewa szpilkowe, których ciemna barwa odbijała od żywej zieleni olbrzymich drzew liściastych. Ku południowi i zachodowi widniały wyjścia z doliny. Dno misy pokryte było prawie zupełnie zwałami skał różnej wielkości, począwszy od kilkupiętrowego pałacu, a skończywszy na kamieniach, podobnych do pięści. Po nich rozciągała się błyszcząca opona winogron, powoju i innych roślin, a między nimi zajęły wszelkie miejsce krzewy tak bujne, że trudno było pomyśleć o przejściu.
Czy trzęsienie ziemi rozsypało te głazy, czy też znajdowało się tu podziemne jezioro, którego wieko załamało się nagle? Dolina wyglądała tak, jak gdyby kiedyś nakryta była sklepieniem skalnem, które strzaskała pięść szatana. Stamtąd, gdzie myśmy stali, prowadziły ślady w prawo wzdłuż ścian doliny. Ruszyliśmy nimi. Był to kierunek, o którym mówił Junak. Napróżno rozglądałem się, szukając mielerzy[1], które się tu musiały znajdować. Wreszcie ujrzałem powietrze, drżące nad krzakami w blasku słońca. Był to dowód, że płonęły tu gdzieś bezdymne ogniska.
— Tam zapewne leży dom węglarza Szarki — rzekłem. — Nie będzie dalej jak o pięć minut. Ja pójdę
- ↑ Mielerz: stos drzewa w kształcie stogu lub kopca, z którego wypalają węgle.