Strona:Karol May - Szut.djvu/18

Ta strona została skorygowana.
—   6   —

— Hazreti Issa Krist ilahi war, anaczykim. — Pochwalony Jezus Chrystus, mateczko! Kowar zen bizi kapudanin taszra — czy chcesz nas od drzwi odpędzić?
Po jej pomarszczonem obliczu przebiegł przyjazny uśmiech.
— Panie — odpowiedziała — jesteś chrześcijanin? O, ci bywają często najgorsi! Ale z twoich oczu przebija dobroć. Nie zrobicie nam nic złego?
— Nie, z pewnością nie!
— Bądźcie więc pozdrowieni. Zsiądźcie z koni i wejdźcie do chaty!
— Pozwól nam zostać na siodle, gdyż chcemy rychło odjechać. Przedtem jednak pragnę się dowiedzieć, co robiło u was tych sześciu jeźdźców.
— Najpierw było ich tylko pięciu. Szósty przyjechał później. Zsiedli z koni i zaprowadzili je bez naszego pozwolenia na jondża kyri[1], chociaż trawy wszędzie jest podostatkiem. Konie całkiem stratowały to piękne pole. Zażądaliśmy odszkodowania, ponieważ jesteśmy ubodzy, ale oni zaraz po pierwszem słowie podnieśli harapy i zmusili nas do milczenia.
— Dlaczego właściwie wstąpili do was? Musieli objeżdżać, aby do was się dostać.
— Jednemu z nich zrobiło się niedobrze. Miał zranioną rękę i bolało go bardzo. Zdjęli mu opatrunek i chłodzili ranę wodą. Trwało to kilka godzin, a podczas gdy jeden zajęty był rannym, tamci po domu zbierali, co im się podobało. Zjedli nam mięso i wszystkie inne zapasy żywności. Mego syna i synowę zamknęli na strychu i usunęli drabinę, żeby ci nie mogli zejść.
— A gdzież ty byłaś?

— Ja? — odrzekła, mrugając chytrze oczyma — Udałam, że nic nie słyszę. To czasem się zdarza u starej osoby. Mogłam więc pozostać w izbie i podsłuchać ich rozmowę.

  1. Łan koniczyny.