Strona:Karol May - Szut.djvu/181

Ta strona została skorygowana.
—   159   —

— O nie! Dym wraca górą przez dąb wypróchniały. Gdy tu na dole drzwi otworzę, powstaje taki silny przeciąg, że w kilka godzin nie widać już ani śladu dymu.
— O to znakomite urządzenie! A zatem nie potrzeba ci wcale jaskini?
— Nie.
— To będzie Szutowi bardzo na rękę. Zarzuciliśmy właśnie wędkę na obcego, którego tu zakwaterujemy, by się potem okupił. Tu się go przechowa tymczasem.
— Znowu? A u was w karaule niema miejsca?
— Nie, tam siedzi pewien kupiec ze Skutari, którego Hamd el Amazat wciągnął w tę pułapkę. Potem nadejdzie jego rodzina. Będzie więc musiał zostawić nam cały majątek. Hamd el Amazat znał tę rodzinę już dawniej, a sprowadzanie kupca to genialny czyn z jego strony.
To, co tu usłyszałem, warte było więcej niż pieniądze. Tu, pod tym starym mielerzem, dowiedziałem się o wszystkiem, co dotychczas z dnia na dzień oddalało się odemnie coraz więcej!
A więc Szut był istotnie owym perskim handlarzem koni Karanirwanem i mieszkał w Rugowej. Tam znajdował się karauł, a więc jakaś wieża strażnicza, w której siedział zamknięty kupiec Galingrè ze Skutari, i czekał, kiedy mu wydrą cały majątek. A rodzina jego miała jeszcze nadejść, zwabiona jakimś piekielnym podstępem. Był to figiel iście skipetarski!
Planowano przy tem napad przez serbską granicę, podczas którego chciał Szut jechać na moim koniu. Na szczęście koń był jeszcze w mojem posiadaniu. Nie czułem też bynajmniej ochoty dać go sobie zabrać, a siebie życia pozbawić.
Dalej już nie poszedłem w moich rozmyślaniach, gdyż usłyszałem coś, co zajęło całą moją uwagę, coś, czego nie byłbym uważał za możliwe. Oto zapytał węglarz: