Oskę i Baruda el Amazat. Ten drugi nie był już skrępowany i mógł się posługiwać swobodnie rękoma i nogami. Chwycili się wzajemnie w śmiertelnym uścisku, przyczem jeden i drugi starał się odstąpić od krawędzi, a wroga przez nią przerzucić.
Nie ruszyłem się z miejsca. Żebym się był niewiadomo jak śpieszył, przybyłbym za późno. Zanim udałoby mi się wyleźć na wyniosłość i przebiec owych stopięćdziesiąt kroków do baszty, musiała się już walka rozstrzygnąć. Do tej chwili leżałby już pewnie jeden z nich rozstrzaskany na dole — a może obydwaj!
Samowolny postępek Oski nie był mi bynajmniej po myśli. Nie miałem bowiem zamiaru zabijać Baruda el Amazat, ale życie Oski więcej dla mnie znaczyło, niż życie owego łotra. Obu groziło jednakie niebezpieczeństwo, gdyż jeden posiadał widocznie tyle zręczności i siły, co drugi. Czyż mieli zginąć obydwaj? Nie! Jednego z nich czekała bezwarunkowo zguba, a w takim razie nie powinien był być nim Osko. Zeskoczyłem więc z siodła i złożyłem się z rusznicy. Barudowi el Amazat przeznaczyłem kulę. Co prawda, był to strzał ciężki i przykry. Jeden drugiego trzymał tak silnie i tak blizko siebie, że tylko dzięki dobrej znajomości rusznicy i zimnej krwi mojej, mogłem się na strzał odważyć.
Mierzyłem długo. Kula musiała ugodzić Baruda w głowę. Obaj mocujący się spostrzegli moje ruchy. Barud wysilał się, jak tylko mógł, aby usunąć się mnie z pod celu. Osko zaś bał się, żebym w niego nie trafił i krzyknął w dół:
— Zihdi, nie strzelaj! On musi zlecieć. Uważaj!
Ujrzałem, jak oderwał ręce od przeciwnika. Ten uczynił to samo i uskoczył w bok, by zaczerpnąć powietrza. Na to wykonał Osko także ruch w bok, aby Baruda dostać między siebie a przepaść. Podniósł pięść, jak gdyby mu chciał zadać cios w głowę, ale była to tylko finta, gdyż skoro tylko Barud wyciągnął ręce w górę, aby cios odparować, pochylił się Osko błyskawicznie i uderzył go pięścią w okolicę żołądka.
Strona:Karol May - Szut.djvu/186
Ta strona została skorygowana.
— 164 —