— W takim razie jesteśmy na właściwej drodze. Czy pozwolisz nam zsiąść i spocząć?
— Bądźcie pozdrowieni! Dokąd zdążacie?
— Do Ibali. Jak daleko to stąd?
— Możecie tam zajechać za trzy godziny.
— A drogę trudno znaleźć?
— Nawet bardzo łatwo. Czy rzeczywiście chcecie się udać do Ibali?
— Słyszysz przecież! Na cóż mielibyśmy mówić fałszywie, skoro pytamy cię o drogę?
Zrobił minę, jakby był zbity z tropu. Po tem wszystkiem, co o nas słyszał, nie mógł przypuścić, żeby podane miejsce było celem naszej jazdy. Zdziwiło go to zapewne, że wymieniłem tę miejscowość.
— Czego tam szukacie? — zapytał.
— Chcieliśmy tam tylko przenocować, a jutro pojechać dalej.
— A dokąd?
— Przez góry Fanti do Lesz (Alessio), leżącego nad morzem.
Podczas tych pytań i odpowiedzi zsiedliśmy z koni i stanęliśmy naprzeciw obudwu. A więc to był ten niebezpieczny węglarz, dla którego życie ludzkie nie przedstawiało żadnej wartości! Przedtem nie mogłem mu się przypatrzyć dokładnie. Miał twarz buldoga, a wyraz jej nakazywał ostrożność. Nie zauważyłem podobieństwa między nim a siostrą jego, żoną handlarza węgli.
Jego towarzysz był zarazem jego przeciwieństwem. Pominąwszy już czystość jego ubrania, miał wogóle w sobie coś wytwornego. Rysy jego otwartego oblicza układały się miękko prawie, jak kobiece. Jednakże bardzo łatwo mogły one niewprawnego w błąd wprowadzić.
— Co rozkażesz, panie? — spytał Szarka w dalszym ciągu. — Może dać co do zjedzenia i wody dla koni?
— My jeść nie będziemy, ale koniom potrzeba napoju. Czy jest tu jakie źródło?
— Tak, zaraz za domem. Pozwolisz, że cię tam zaprowadzę.
Strona:Karol May - Szut.djvu/190
Ta strona została skorygowana.
— 168 —