Strona:Karol May - Szut.djvu/196

Ta strona została skorygowana.
—   174   —

Teraz także udałem, że mię jego słowa przekonały i pozwoliłem towarzyszom iść ze mną.
— Ale strzelb nie możecie z sobą zabrać — rzekł.
— Czemu?
— Bo przeszkadzałyby wam. Wejście jest niewygodne, trzeba się tam czołgać po ziemi.
— Dobrze, zostawmy więc strzelby tu. Przywiesimy je do siodeł.
— Pistolety także!
— To chyba niepotrzebne.
— Nawet bardzo! Jak łatwo może pistolet wypalić, lub nóż skaleczyć, jeśli podczas czołgania się będą za pasem!
— Masz słuszność. Złóżmy więc wszystką broń przy koniach! Towarzysze patrzyli na mnie w zdumieniu, ale poszli za moim przykładem. Węglarz rzucił uczonemu tryumfujące spojrzenie.
— Teraz chodźcie! — wezwał nas. — Pokażę wam wejście.
Skierował się wprost ku mielerzowi, a my za nim. Słuszne więc było moje poprzednie przypuszczenie, że stos ten łączy się z grotą. Stanąwszy przed nim, zwrócił się węglarz do nas:
— Nikt nie domyśliłby się, że tu są drzwi do słynnej jaskini. Uważaj!
Mielerz wyglądał tak, jak wszystkie inne: tj. jak stożkowaty kopiec z kawałków drzewa, przykrytych warstwą ziemi. Szarka pochylił się i odsunął na dole część tej warstwy. Ukazało się kilka desek, które on zaraz odjął. Ujrzeliśmy teraz otwór tak wielki, że człowiek mógł przezeń przeleźć.
— Oto jest wejście — powiedział. — Właźmy więc!
Odstąpił i dał znak, żebym pierwszy to uczynił.
— Tyś jest przewodnikiem — rzekłem. — Leź najpierw!
— Nie — odparł. — Najpierw najdostojniejszy.