— Ja nim nie jestem. Najdostojniejszym jest ten uczony, który studyował wasf ul arc. Jemu się należy ten zaszczyt.
— Nie, nie! — zawołał poczciwiec z odcieniem trwogi w głosie. — Tyś uczeńszy odemnie; słyszałem już o tem. Zresztą jesteście tutaj obcy, a uprzejmość wymaga, żeby obcym zawsze zostawiać pierszeństwo.
— No, to spróbujmy!
Schyliłem się i zajrzałem do środka. Niepodobna było zaglądnąć daleko, ale to wystarczyło dla mej oryentacyi. Wstałem, potrząsnąłem głową i zauważyłem:
— Ależ tam ciemno zupełnie!
— Gdy się dostaniemy do środka, zapalę światło natychmiast — odpowiedział węglarz.
— Wierzę bardzo, lecz co zapalisz?
— Smolaki.
— Czy są w jaskini?
— Tak.
Byłem pewien, że skłamał. W jaskini, służącej do zamykania więźniów, nie zostawia się materyału, którym mogliby sobie poświecić.
— To zupełnie zbyteczne — odrzekłem. — Tu w stosie dość drzewa smolnego, aby ogień rozniecić. Masz przy sobie krzesiwo?
— Tak, czakmak, zyngyr i kykyrd[1], wszystko, czego potrzeba do zapalania smolaków.
— A kibritiar[2] niema? Przecież one wygodniejsze!
— Trudno tu o nie, więc ich nie kupuję.
— Tak! A jednak masz je!
— Nie, panie, nie mam.
— To szczególne! A któż je tutaj włożył?
Schyliłem się i podniosłem kilka zapałek, które zauważyłem poprzednio, wetknięte w dziurę pomiędzy drzewo.