Strona:Karol May - Szut.djvu/201

Ta strona została skorygowana.
—   177   —

kim, gotował się, żeby pośpieszyć za nim. Na to wydobyłem obydwa rewolwery, schowane w kieszeni i krzyknąłem:
— Stać! Ani kroku dalej, bo was zastrzelę! Takim łajdakom, jak wy, nie pozwolę się oszukiwać.
Ujrzawszy zwrócone przeciw sobie lufy, zatrzymali się obydwaj.
— Chciałem tylko zażartować, panie! — wyjąkał węglarz.
— Ja również. Można sobie także czasem dla żartu dać kulę w brzuch wpakować. To wprawdzie nie każdy potrafi, lecz jeśli wam na ochocie nie zbywa, to służę.
— To był tylko gniew z powodu obrazy!
— A więc ty będąc w złości, żartujesz? W takim razie jesteś nadzwyczaj rzadki osobnik!
— Wszak powiedziałeś przedtem, że uważasz mnie za dobrego człowieka!
— Nie przeczę, ale można się pomylić.
— Czyż nie przyjąłem was uprzejmie?
— Przyznaję to i jestem ci za to wdzięczny. Przez wzgląd na to przyjęcie postaram się zapomnieć o tem, co teraz się stało. Jest jednak naszym obowiązkiem uważać, żeby nam, dopóki tutaj jesteśmy, nikt nie groził niebezpieczeństwem. Siadajcie tutaj na ławce. Moi towarzysze zajmą miejsce tam na pniu drzewa i zastrzelą bez pardonu tego z was, który spróbuje się ruszyć.
Skinąłem na Oskę i Omara. Przyniósłszy broń, usiedli na klocu, oddalonym od ławki o dwadzieścia mniej więcej kroków. Mogli więc węglarza i alima trzymać w szachu strzelbami, ci zaś rozmawiać z sobą niedosłyszalnie dla pierwszych. To było moim zamiarem.
— Panie, nie zasłużyliśmy na to — mruczał Szarka. — Ty występujesz jak rozbójnik!
— Nie bez powodu. Ty wiesz to sam najlepiej.
— Nie znam żadnego powodu. Nie powinno cię dziwić, że się rozgniewałem. Teraz mam tu siedzieć