Strona:Karol May - Szut.djvu/202

Ta strona została skorygowana.
—   178   —

przed wylotami strzelb i to na swym własnym gruncie. To mi się jeszcze nigdy nie zdarzyło!
— To nie potrwa długo. Wyruszymy niebawem. Może naprawisz błąd swój przez to, że dokładnie opiszesz nam drogę do Ibali.
Powieki drgnęły mu lekko; nie zdołał przecież zapanować nad sobą i ukryć radości, odczutej po mem zapytaniu.
— Chętnie to uczynię — rzekł.
— No, jakże mamy jechać?
— Zauważysz łatwo, że ta dolina ma dwa wyjścia, jedno na południe, a drugie na zachód. Wy musicie się udać tem drugiem. Następnie dostaniecie się na dolinę o wiele dłuższą i szerszą od tej. Są tam brózdy, wyciśnięte kołami wozu Junaka. Pójdziecie niemi aż do wzgórza, leżącego na poprzek. Tam się brózdy rozchodzą. Pojedziecie, rozumie się, nie w prawo, lecz na lewo, bo to kierunek do Ibali.
— A dokąd prowadzi droga na prawo?
— Przez Drinę do Koluczinu. Dalej drogi wam opisywać nie trzeba, gdyż trzymając się ciągle lewej, bruzdy, dostaniecie się na wzgórze i zobaczycie przed sobą w dole Ibali.
— Pięknie! A dokąd dojeżdża się, jeśli się wyjdzie stąd południowem ujściem doliny?
— Do Podalista-chan.
— Tam oczywiście nie mamy zamiaru jechać. Teraz możesz mi zrobić jeszcze jedną grzeczność. Chciałbym sobie czegoś u ciebie pożyczyć na krótki czas.
— Czego, panie?
— Małego naczynia, do którego możnaby włożyć kilka czarnych zymykly bedżekler[1]
— Zymykly bedżekler? — spytał zdumiony.
— Tak, widziałem, że są w tej dolinie.

— Jest ich tu bardzo wiele, ale do czego ich potrzebujesz?

  1. Ślimaki.