— Koń mój cierpi trochę na sowuk alma[1], a wiesz zapewne, że ślimaki są doskonałym środkiem przeciw tej dolegliwości.
— Tak jest, to prawda. Należy koniowi wysmarować nozdrza, pianą ślimaków. Ale samo to nie pomaga. Trzeba mu jeszcze dać zjeść ziela nahanaha[2].
— Wiem o tem. Będę się starał znaleźć tę roślinę. Masz więc takie naczynie?
— Tak, w domu stoi mały żelazny garnek; możesz go wziąć. Zobaczysz go przy palenisku.
Udawał teraz bardzo łaskawego. Wszedłem do domu i znalazłem garnek. Wyszedłszy, poprosiłem pocichu Halefa, żeby zabrał sadło niedźwiedzie. Hadżi miał iść ze mną.
— Teraz oddalę się na krótki czas z mym towarzyszem — przestrzegłem węglarza. — Nie próbuj opuścić tej ławki! Gdyby nawet twoi parobcy nadeszli, nie mogliby ci dopomóc, gdyż naraziliby się sami na śmierć od kul. Zauważyłem w twojej izbie nabite strzelby. Obaj dozorcy wpakują każdemu, ktoby chciał wejść do domu kulę w brzuch natychmiast.
Zostawiliśmy strzelby obok Oski i Omara, biorąc z sobą tylko noże i pistolety. Następnie poszliśmy środkiem doliny, a więc w kierunku wprost przeciwnym, niż właściwie zamierzałem.
— Czy rzeczywiście chcesz szukać ślimaków i mięty, zihdi? — zapytał Halef.
— Ani myślę!
— Na cóż dźwigasz ten garnek?
— Posłuży nam jako kaganek. Zbadamy grotę.
— Ach! W takim razie należałoby przecież wczołgać się przez ten oto mielerz!
— Nie. Spuścimy się przez wydrążenie w olbrzymim dębie stojącym tam na górze. Węglarz nie powinien nawet przeczuć, że chcemy obejrzeć jaskinię.