Strona:Karol May - Szut.djvu/204

Ta strona została skorygowana.
—   180   —

— A znasz drogę?
— Sądzę, że tak. Chodź, nie traćmy czasu! Chcę najpierw podsłuchać tych łajdaków. Będą teraz po naszem oddaleniu się rozmawiali.
— A potrafisz?
— Tak. Udało mi się to już raz. Powiem wam potem, co usłyszałem. Drogę do Ibali opisał nam węglarz oczywiście fałszywie.
— Przypuszczasz to rzeczywiście?
— Napewno. Ibali leży właśnie stąd na południe. Tam, a nie do Podalista-chan, wiedzie południowe wyjście z doliny. Ślady kół, których mamy się trzymać, prowadzą na prawo, jak się domyślam, do Koluczinu. Tak powiedział węglarz i w tym kierunku pojedziemy, gdyż tam leży Rugowa, dokąd właśnie zmierzam. Lewa brózda natomiast, którą nam wskazał jako właściwą, skierowałaby nas prawdopodobnie w jakąś pułapkę. Poznałem to po jego mruganiu. Ten człowiek nas nie oszuka.
Zniknąwszy z oczu węglarzowi i alimowi, skręciliśmy w lewo. Stał tu stary, w bardzo prosty sposób zbudowany wóz, bez okucia, zapewne ten sam, o którym mówił handlarz węgli.
Przecisnęliśmy się przez krzaki i wróciliśmy blizko punktu naszego wyjścia, a więc mielerza, ale tak, że nie można było nas dostrzec. Tam wprowadziłem Halefa na ową wązką ścieżynę, ciągnącą się między zaroślami a skałą i kazałem mu czekać na siebie.
Zaczołgałem się do mielerza, gdzie byłem przedtem i jąłem nadsłuchiwać. Tak, rozmawiali z sobą, ale tak cicho, że nie mogłem nic wyraźnego usłyszeć. Powtórzyłem mój poprzedni eksperyment, wlazłem pod krzak szczodrzeńca. Teraz słyszałem lepiej ich słowa.
Niestety straciłem sposobność dowiedzenia się rzeczy właśnie najważniejszej, ale i to, co zachwyciłem, było dla mnie dość ważnem. Ułożywszy się na ziemi wygodnie, usłyszałem „uczonego“:
— Skąd przyszło ci na myśl wysłać ich na zachód? Wszak ja także muszą tamtędy jechać.