Strona:Karol May - Szut.djvu/205

Ta strona została skorygowana.
—   181   —

— Naturalnie, a ja cię odprowadzę. Moi parobcy pójdą również, bo ty nie znasz okolicy. Brózda, którą im wskazałem, nie jest właściwą. Zaprowadzi ich do długiego parowu bez wyjścia.
— To poprostu zawrócą.
— Zapewne, ale wówczas i my tam już będziemy. To droga, którą wyjeżdżaliśmy, sprowadzając drzewo na stosy. Gdy pójdą tą drogą stamtąd, gdzie ona dochodzi do parowu, przez pół godziny, zatrzymają się przed skalną ścianą, u której stóp utworzył się mały stawek. Będą musieli zawrócić i stracą znowu z pół godziny, zanim wyjadą z parowu. Będziemy więc mieli aż nadto czasu ukryć się w jakiemś odpowiedniem miejscu. Stamtąd ich wystrzelamy.
— Moglibyśmy to zrobić tu, zanim wyruszą.
— Nie. Gdyby tylko jeden z nich umknął, byłoby wszystko zdradzone. Skoro się tylko oddalą, dam znak parobkom. W pięć minut będą z nami. Dosiądziemy koni Aladżych i pojedziemy tuż za nimi. Strzelb mam poddostatkiem. Że też ten cudzoziemiec musiał je zobaczyć! Nie pomyślałem nad tem, co prawda, posyłając go do domu.
— Ja nie wiem właściwie, co o nim sądzić.
— Ja także nie mogę się na nim poznać.
— Raz robi głupią minę i wyraża się głupkowato, a potem znów przybiera wygląd człowieka, przed którym trudno zachować się dość ostrożnie. Ale widzisz, że miałem słuszność. Napad się nie udał.
— Ja tego nie pojmuję. Jeżeli nawet konakdżi okazał się tak głupim i opuścił obcych, to przecież przejeżdżali oni przez Czarci Wąwóz, gdzie musieli ich także spostrzec nasi przyjaciele. Chyba zasnęli.
— Albo ten cudzoziemiec napadł na nich!
— To nieprawdopodobne. Po pierwsze: nie spodziewał się wcale, że nań ktoś napadnie, powtóre: nie znał drogi, prowadzącej na górę, a po trzecie: gdyby nawet był wiedział o jednem i drugiem, to jednak nie mogło przyjść do napadu z jego strony, chyba tylko do sztur-