Strona:Karol May - Szut.djvu/211

Ta strona została skorygowana.
—   187   —

— Zdaje się, że w skalnej studni jesteśmy.
— Nie, znajdujemy się w jaskini.
— Ależ ona wściekle mała i wązka!
— To tylko jej jeden kąt. Musimy znów trochę wspiąć się w górę i przez mur się przedostać dalej.
— Ale jak?
— Naturalnie, że po drabinie, którą z tamtej strony spuścimy. Dotknij tu tego sznura! Przechodzi on na drugą stronę. Nikt obcy, stojąc tam w ciemności, nie przypuści, że tu znajduje się jeszcze wązkie miejsce, w którem się zwiesza sznurowa drabina. T a lina umieszczona jest także w ten sposób po drugiej stronie, że tylko wtajemniczony może ją zauważyć. Jeśli więc ktoś chce stamtąd tu przeleźć, musi tylko za pomocą liny przeciągnąć sznurową drabinę. To sprytnie urządzone.
— Ale myśmy jeszcze sprytniejsi, zihdi — śmiał się mały. — Odkrywamy z łatwością największe tajemnice. Czy przejdziemy tam do jaskini?
— Pewnie. Wejdziemy tych kilka stopni w górę, usiądziemy na murze, spuścimy na tamtą stronę koniec sznurowej drabiny i zejdziemy wygodnie na dół.
Wszystko poszło tak, jak przewidziałem. Dostaliśmy się na miejsce, gdzie latarenka już nie wystarczyła. Halef trzymał mnie za rękę i szeptał:
— Ale tu chyba niema nikogo?
— Zobaczymy.
Wydobyłem kawałek papieru, zapaliłem go zapałką i poświeciłem dokoła. Przestrzeń, w której znajdowaliśmy się teraz, miała kształt obszernej komnaty, długiej i szerokiej może na dwanaście kroków.
Gdy się papier dopalił i nastała znowu ciemność, ujrzałem po jednej stronie na podłodze czworokątne światełko. Położyłem się tam na ziemi i ujrzałem długą dziurę, wychodzącą na zewnątrz.
— Halefie, jesteśmy tu przy otworze mielerza, którym mieliśmy wleźć — rzekłem uradowany. — Wsunę się tam i, jeśli się nie mylę, zobaczę Oskę i Omara.