Moje przypuszczenie sprawdziło się. Dotarłszy tak blizko, jak tylko zdołałem, nie pokazując się przy tem, ujrzałem na dworze obu siedzących z oczyma, zwróconemi na ławkę i ze strzelbami w ręku, gotowemi do strzału.
To wystarczyło. Polazłem z powrotem.
— No, teraz zapalimy światło, nieprawdaż? — spytał Halef.
— Tak, wyjmij sadło. Szmata będzie knotem.
Miałem garnek przywiązany za ucho do pasa. Odczepiłem go teraz, nakrajałem do środka sadła i skręciłem knot ze szmaty. Zapałką dokonaliśmy reszty. Mieliśmy teraz łojową pochodnię, która wprawdzie okropnie kopciła, ale oświetlała dostatecznie całą przestrzeń.
Zbadaliśmy ściany. Z wyjątkiem muru w kącie, przez który przeleźliśmy przedtem, były one z litej skały. Nie ulegało wątpliwości, że jaskinia składała się z tej jednej komnaty. Mimo pukania w wielu miejscach nie usłyszeliśmy ani jednego pustego dźwięku. Jeden tylko przedmiot zwrócił naszą uwagę na siebie. Był to kamień, ociosany w kształcie sześcianu; leżał obok dziury i przystawał do niej dokładnie. Wpuszczone było weń żelazne kółko, od którego zwieszał się łańcuch.
— To zamek — powiedział Halef.
— Tak, ale tylko wtedy potrzebny, gdy znajduje się tu więzień. Wówczas zamyka się otwór tym kamieniem i przymocowuje się go potem z zewnątrz łańcuchem tak, że go od środka otworzyć nie można.
— Czy sądzisz, że tu bywają więźniowie?
— Tak jest. Jutro przybędzie jeden. Zdziwisz się, gdy się dowiesz, kto on jest.
— No, kto?
— O tem pomówimy po drodze. Zabijają tu także ludzi. Względem nas miał węglarz takie same zamiary. Zachęcał nas, byśmy poleźli pierwsi. On byłby podpalił za nami stos, a ponieważ dziura, w której wisi drabina sznurowa, spełnia zadanie komina fabrycznego, przeto
Strona:Karol May - Szut.djvu/212
Ta strona została skorygowana.
— 188 —