Strona:Karol May - Szut.djvu/213

Ta strona została skorygowana.
—   189   —

dym byłby się wdarł tutaj i zadusił nas w kilka minut.
— Allah l’ Allah! Biada węglarzowi, gdy wyjdę!
— Nic mu nie powiesz, ani nie zrobisz. Mam bardzo ważny powód do tego, żeby ukrywać przed nim na razie to, co wiem.
— Ależ my odjedziemy i nie zobaczymy go nigdy!
— Odjedziemy i jutro znowu go zobaczymy. Na teraz dość wiemy i wyleziemy znów w górę.
Zgasiliśmy ogień i zaczekali, dopóki garnek i tłuszcz nie ostygł. Potem ruszyliśmy z powrotem, postarawszy się, żeby drabina sznurowa znów znalazła się po drugiej stronie muru.
Stanąwszy na dębie, odetchnęliśmy już swobodniej. Nie ma nic przyjemnego w odbywaniu takiej jazdy w nieznaną głębię. Co się przytem mogło wydarzyć! Gdyby się tak przypadkiem ktoś znajdował na dole i posłał nam kulę! Dreszcz mnie przeszedł na myśl o tem.
Wyjęliśmy tłuszcz z garnka i wyrzuciliśmy go. Mięty nie znaleźliśmy, ale by zachować pozory, zerwaliśmy kilka innych roślinek. Halef bawił się zbieraniem czarnych ślimaków. Było ich pod krzakami tak wiele, że napełnił nimi cały garnek.
Udaliśmy oczywiście, że nadchodzimy od strony przeciwnej. Dałem karemu roślinki, Halef potarł go jednym ślimakiem po nozdrzach, a garnek z resztą zaniósł do izby. Gdy wrócił, tak był uradowany, że go musiałem spytać:
— Gdzież je włożyłeś?
— Do kieszeni kaftana, który w izbie wisi.
— To zaiste bohaterski czyn, z którego możesz być dumnym. Słynny hadżi Halef Omar zaczyna stroić figle chłopięce!
Zaśmiał się do siebie. Moja uwaga nie obraziła go widocznie.
Przystąpiwszy do Oski i Omara, dowiedzieliśmy się, że nic nadzwyczajnego nie zaszło. Węglarz nie mógł jednak opanować zniecierpliwienia i rzekł: