Strona:Karol May - Szut.djvu/219

Ta strona została skorygowana.
—   195   —

— Zwaryowałem? Skąd przyszła ci ta myśl obelżywa? — spytałem trochę gniewnie.
— Bo twierdzisz, że nie znasz tego lorda.
— A ty go znasz?
— Naturalnie! Naturalnie! Toż to nasz lord, który z nami przez cały Kurdystan do Bagdadu i...
Przestał. Zdumienie jego było tak wielkie, że mu głos posłuszeństwa odmówił. Wciąż jeszcze patrzył na mnie szeroko.
— Cóż za lord? — zapytałem.
— No, nasz, nasz lord, którego jednak nie mogliśmy nazywać lordem, lecz sir Lindsay! Cóż ci do dyabła, że tak zupełnie zapomniałeś o tym znajomym!
Tamci dwaj poznali, że mi żarty w głowie.
— Ależ, Halefie! — zawołał Osko. — Czy naprawdę sądzisz, że zihdi nie zna tego lorda? Bawi się tylko naszem zdziwieniem!
— A, więc to tak! No, to baw się, zihdi i napawaj, gdyż zdumienie moje tak wielkie, że słów znaleźć nie mogę. A więc to nasz lord naprawdę?
— Niestety!
— I ty go nie chcesz ocalić?
— Skoro ty o to dbasz, to może nie zostawimy go na los szczęścia.
— Nie, to nie uchodzi wcale, a wcale. Ale skąd wziął się tak rychło w Rugowej?
— Tego nie wiem zaiste. Musimy pójść do niego do jaskini i zapytać o to.
— Dzięki Allahowi! Nareszcie wraca ci rozum!
— Tak! Przestraszyłem się wyrazu twojej twarzy, dlatego na chwilę go postradałem. Myślenie zdałem zupełnie na ciebie, my wykonamy plan, który ty obmyśliłeś.
— Ten ostatni?
— Tak, ukryjemy się tu do jutrzejszego wieczora. Przyda się to bardzo i nam i koniom, gdyż jeszcze od Konstantynopola nie spoczęliśmy ani razu porządnie. A nawet tam w Stambule byliśmy zajęci po nocach.