piękny czekan. Myślałem, że go sobie gdzieś kupiłeś, by wyglądać wojowniczo. Mimoto w twoich rękach na nic on się nie przyda, bo nie umiesz nim rzucać. A może próbowałeś już tej sztuki?
— Czekanem nie, ale innymi toporami.
— Gdzie to było?
— Daleko stąd, w Ameryce, gdzie żyją dzicy ludzie, których ulubioną bronią jest topór. Od nich nauczyłem się go używać. Nazywają go tam tomahawkiem.
— Ale dziki nie dorówna Miriditowi!
— Przeciwnie. Wątpię, czy Skipetar potrafi tak zręcznie rzucić czekanem, jak Indyanin tomahawkiem. Czekan ciska się w prostej linii, a tomahawk łukiem.
— Czy istotnie jest ktoś, zdolny do takiego rzutu?
— Każdy czerwonoskóry wojownik, a ja także.
Policzki mu się zarumieniły, a oczy poczęły błyszczeć. Osadził konia napoprzek mego tak, że się musiałem również zatrzymać i powiedział:
— Przebacz, effendi, że jestem tak natrętny. Czem ja jestem wobec ciebie! A jednak trudno mi w twoje słowa uwierzyć. Przyznam ci się, że mogę pójść z każdym w zawody o rzucanie czekanem. Dlatego wiem, ilu lat ćwiczenia potrzeba, by zostać mistrzem we władaniu tą bronią. Niestety nie mam z sobą mojego topora.
— Nie rzucałem, co prawda, jeszcze nigdy czekanem — brzmiała moja odpowiedź — sądzę jednak, że jeśli nie trafię do celu za pierwszym i drugim razem, to trzeci rzut uda mi się z pewnością.
— Och, och, panie, nie myśl tak!
— Przeciwnie, spodziewam się nawet, że rzuciłbym czekanem z większą sztuką niż ty.
— Jak to?
— Jeśli ja rzucę, to przeleci broń przez pewną przestrzeń po ziemi, potem wzniesie się w górę, zakreśli łuk, opadnie, wreszcie uderzy dokładnie tam, gdzie chciałem trafić.
Strona:Karol May - Szut.djvu/22
Ta strona została skorygowana.
— 10 —