Strona:Karol May - Szut.djvu/220

Ta strona została skorygowana.
—   196   —

— A więc twierdzisz, że plan mój jest bardzo dobry?
— Nadzwyczajnie.
— Ja jestem twym przyjacielem i obrońcą i umiem ułożyć znakomity sefer tertibi[1]. Kto ze mną jedzie, ten jest pod dobrą opieką. Uznacie to nareszcie. Nikt inny nie wpadłby na ten plan rozumny!
— Nie! Ale niestety, aby ten plan właśnie wykonać, ja zbadałem jaskinię.
— Co... jak...? Ty mogłeś mieć już przedtem ten sam zamiar?
— Tak jest. Skoro tylko usłyszałem nazwisko lorda, postanowiłem zabrać go z jaskini.
— O, tak! Teraz ci to łatwo powiedzieć; taka mądrość jest znana!
— Możesz przyjąć, że ten plan jest twoim własnym wynalazkiem. Będzie to także prawda, gdyż samoistnie nań wpadłeś. Ciesz się tą sławą i nie obawiaj się, że ci zamącimy przyjemność z tego powodu. Imię twoje zasłynie daleko i szeroko po wszystkich krajach i dojdzie aż do namiotu, w którym mieszka Hanneh, najbardziej nieporównana z żon, córek i młodych matek.
— Z pewnością! A jeśli do niej nie dojdzie, to ja sam je tam zaniosę. Ale gdzie znajdziemy miejsce do zatrzymania się aż do jutra?
— Tam na tych górach zalesionych. Stamtąd widać dobrze całą równinę, co umożliwi nam obserwowanie Szarki i jego gości. Zapomocą dalekowidzu będziemy mogli doskonale zobaczyć, gdy udadzą się naszą drogą obecną do parowu, gdzie według planu Szarki miano na nas napaść.
— Hm! — mruknął Halef w zamyśleniu. — Zauważą prawdopodobnie już przedtem, że nie pojechaliśmy w tę stronę.
— Nie przypuszczam u nich takiej bystrości.

— Na to nie potrzeba bystrości. Otworzą tylko oczy i spostrzegą nasze ślady. Przypatrz się tylko, jak

  1. Plan wyprawy wojennej.