Strona:Karol May - Szut.djvu/224

Ta strona została skorygowana.
—   200   —

wielkie rozczarowanie. Pierwsi natomiast pędzili cwałem przez pole naszego widzenia. Śpieszyli się, ponieważ alim miał zabrać lorda, Gdyśmy już stracili z oczu jednych i drugich, udaliśmy się do koni. Uzbieraliśmy suchych liści i gałęzi na ognisko, przy którem postanowiliśmy upiec szynki i łapy niedźwiedzia. Mięsa mieliśmy więcej, niż potrzebowaliśmy do jutra wieczorem.
Zapadł zmrok i w obozowisku naszem nastała ciemność! Wytworzyła się scena z życia w puszczy dziewiczej, która sprawiła towarzyszom wielkie zadowolenie.
Oczywiście wywiązała się teraz długa rozmowa o tem, co przeżyliśmy w dniach ostatnich; wszak czasu na to nie brakło. Potem ułożyliśmy się na spoczynek, ustanowiwszy poprzednio porządek straży. Nie baliśmy się wprawdzie niespodzianki, ale ostrożność nie jest zbędna w żadnem położeniu, a ponadto musiał czuwający podsycać ogień, gdyż tutaj pośród szczytów Szar Daghu należało się spodziewać chłodu nocnego.
Nazajutrz rano i w południe mieliśmy to samo „menu“, co wieczorem dnia poprzedniego, a rozmowa toczyła się wyłącznie na temat dnia wczorajszego. Czuliśmy się rzeźwi i pokrzepieni, a po koniach widać było także, że im ten spoczynek się przydał. Ludzie i zwierzęta zdolni byli znowu do znoszenia dalszych niewygód.
Po południu wyjechałem sam, aby tam przy ścianach kamiennych, otaczających dolinę Czartowej Skały, znaleźć miejsce na pewny postój dla koni wieczorem. Węglarz powiedział, że Anglik może przybyć już wieczorem. O tym czasie zatem trzeba było być w pobliżu, aby mu przyjść z pomocą.
Musiałem okrążać, aby mię nie dostrzegli z tamtej strony. Ale koń zaniósł mnie bardzo szybko na miejsce, udało mi się też wynaleźć kryjówkę, dogodną dla moich celów, w pobliżu wejścia do doliny.
Gdy powróciłem do towarzyszy, nadszedł już czas